Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/119

Ta strona została skorygowana.

Równocześnie wyszedł z za drzewa młody Kurd, przystąpił do mnie z najwyższem uszanowaniem i rzekł:
— Allahm d’allah — chwała Bogu, że cię znów widzę, panie! Obawialiśmy się o was bardzo.
Poznałem w nim odrazu jednego z owych trzech, którzy zdołali umknąć melekowi i odrzekłem:
— Schwytali nas potwornie, ale mamy się dobrze. Kto jest waszym dowódcą?
— Rais z Dalaszy, a przy nim znajduje się waleczny emir Haddedihnów ze szczepu Szammar.
Ucieszyłem się tem. Widocznie znalazł Mohammed Emin, jak przypuszczałem, drogę do Gumri i przybywał teraz, by nas uwolnić.
— Nie znam raisa z Dalaszy — rzekłem — zaprowadź mnie do niego.
— Panie, to wielki wojownik. Przybył wczoraj wieczorem odwiedzić beja, a usłyszawszy, że go wzięto do niewoli, przysiągł zrównać Lican z ziemią, a wszystkich mieszkańców wysłać do piekła. Teraz jest w drodze, a my idziemy przodem, aby go nie zaskoczono. Ale gdzie twój koń, panie? Czy ci go zabrano?
— Nie, zostawiłem go dobrowolnie, ale pójdź i prowadź mię!
Wziąłem konia za uzdę i poszedłem za nim. Nie uszliśmy jeszcze tysiąca kroków, kiedy natknęliśmy się na grupę jeźdźców, wśród których ku wielkiej mojej radości poznałem Mohammed Emina.
— Hamdullilah! — zawołał — dzięki Bogu, że dał mi łaskę ujrzenia cię znowu! On oświetlił twą ścieżkę, że zdołałeś ujść tym Nazarahom. Ale — dodał przestraszony — umknąłeś bez twego konia?
Ta myśl wydała mu się nieprawdopodobną, więc uspokoiłem go natychmiast.
— Nie umknąłem, a koń jeszcze do mnie należy i znajduje się pod bezpieczną opięką hadżego Halefa Omara.
— Nie umknąłeś? — spytał zdumiony.
— Nie. Przybywam jako poseł beja z Gumri i meleka z Lican. Gdzie mąż, który ma tu prawo rozkazu?
— Jam jest — ozwał się głęboki głos.
Przyjrzałem się bystro temu człowiekowi. Siedział na grubokościstym, kudłatym koniu, okiełznanym tylko

115