Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/122

Ta strona została skorygowana.

racz padyszachowi, nie jest wolnym nezanumem, lecz tureckim kiają. Jeżeli mię obrazi wolny, waleczny Kurd, zażądam odeń rachunku z bronią w ręku, bo jest synem człowieka, który przed nikim nie uginał kolana. Kiedy jednak turecki kiaja, sługa mutessaryfa, poważy się nazwać mnie psem, zrzucam go z konia i daję mu podeszwą w brzuch, aby się nauczył pokory, należnej każdemu walecznemu mężowi. Ludzie, powiedzcie mi, kto zrobił dowódcą sławnych Kurdów Berwari tego poborcę haraczu z wioski tureckiej?
Dał się słyszeć głośny pomruk dokoła, poczem jeden z nich odrzekł:
— To on sam.
Zwróciłem się do mówiącego:
— Czy znasz mnie?
— Tak, emirze, większość naszych zna ciebie.
— Czy wiesz, że jestem przyjacielem i gościem beja?
— Wiemy o tem!
— Więc odpowiedz mi! Czy nie znalazł się wśród Berwarich ani jeden godzien zastąpić beja?
— Jest takich wielu — odrzekł z dumą — ale ten człowiek, którego zowiesz kiają, bywa często w Gumri. To silny człowiek, a że poprzysiągł krwawą zemstę melekowi z Lican, a my nie chcieliśmy tracić czasu na długi wybór, oddaliśmy mu dowództwo.
— On, silny człowiek? Czyż nie zrzuciłem go z konia, a potem powaliłem na ziemię? Powiadam wam, że ciało jego nie powstanie już z ziemi, a dusza pójdzie do dżehenny, jeśli raz jeszcze poważy się obrazić mnie, lub któregoś z moich przyjaciół. Pięść emira z Zachodu jest kumąszem[1] dla towarzysza, lecz dla wroga czelikiem[2] i demirem[3].
— Panie, czego żądasz od niego?
— Bej jest jeńcem w Lican i wysyła mnie do was, bym się rozmówił z waszym wodzem. Ten człowiek nie słucha beja, nie chce ze mną mówić i nazwał mnie psem.
— Musi posłuchać! — zabrzmiało dokoła.

— Dobrze — odrzekłem. — Powierzyliście mu dowództwo, więc niech je zatrzyma, dopóki bej wolny nie

  1. Aksamit.
  2. Stal.
  3. Żelazo.
118