będzie, ale niechaj mię tak samo uznaje, jak ja jego. Bej mię wysłał i stoję tu na jego miejscu. Jeżeli ten kiaja chce żyć ze mną w pokoju i traktować mnie tak, jak się musi traktować emira, to oddam mu jego broń, a bej będzie niebawem pomiędzy nami.
Rozglądnąłem się badawczo dokoła. Około stu ludzi stało w rzadkich zaroślach, a wszyscy przyznawali mi słuszność. Zwróciłem się do kiaji:
— Słyszałeś moje słowa. Uznaję cię dowódcą i będę cię nazywał agą. Tu jest twoja flinta i sztylet. A teraz oczekuję, że mnie wysłuchasz.
— Co mi masz powiedzieć? — mruczał z najwyższem niezadowoleniem.
— Zwołaj wszystkich twoich Berwarich. Niech nie odchodzą, dopóki nie skończy się nasza rozmowa.
Spojrzał na mnie wielce zdumiony.
— Czyż nie wiesz, że mamy uczynić napad na Lican?
— Wiem o tem, ale jeżeli stanie się to nawet później, to jeszcze będzie zawczasu.
— Jeśli będziemy się namyślać, to Nazarahowie napadną na nas. Wiedzą, że nadchodzimy, bo nas widzieli.
— Właśnie dlatego, że wiedzą, bej mię do was przysyła. Nie wpadną na was, gdyż cofnęli się na drugą stronę Cabu i będą bronili mostu.
— Czy wiesz to dokładnie?
— Sam to im poradziłem.
Spojrzał ponuro przed siebie, a z koła otaczających mię wojowników padło na mnie niejedno niechętne spojrzenie. Wreszcie zdecydował się:
— Panie, uczynię, czego żądasz, ale nie sądź, że od obcego przyjmiemy złą radę!
— Zrób, jak chcesz! Każ wyszukać wolne miejsce, gdziebyśmy mieli dość przestrzeni dla objęcia wzrokiem zgromadzenia. Assiretahowie[1] zejdą się na naradę, a reszta niechaj stoi na straży, abyście nie mieli żadnej obawy.
Wydał odpowiednie rozkazy, co wywołało wśród ludzi wielkie ożywienie. Miałem w ten sposób czas i sposobność pomówić z Mohammed Eminem. Opowiedziałem mu, co przeżyliśmy od naszego rozstania się i chcia-
- ↑ Wybrani, wybitni wojownicy