Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/127

Ta strona została skorygowana.

Byłoby największą nieostrożnością wszczynać tu spory religijne, to też odpowiedziałem po prostu:
— Zabijaliście ich więc spowodu ich wiary! Przyznajecie, żeście ich zabijali, setkami i tysiącami?
— Wielu tysiącami! — rzekł zdumą.
— Dobrze więc, znacie thar, krwawą zemstę. Czyż możecie się dziwić, że krewni pomordowanych podnoszą się teraz, aby krwi waszej zażądać?
— Panie, im nie wolno; to giaury!
— Mylisz się, krew ludzika krwią ludzką zostanie zawsze. Krew Abla nie była krwią muzułmanina, a jednak rzekł Bóg do Kaina: „Krew brata twego woła do mnie z ziemi“. Byłem w wielu krajach i u wielu narodów, których imion nawet nie znacie, a wszędzie znaną była krwawa zemsta i nigdzie wam się nie dziwią, że mścicie śmierć waszych bliskich. Stoję tu jako bezstronny poseł i nie wolno mi twierdzić, iż wy tylko macie prawo do krwawej zemsty, gdyż przeciwnicy wasi otrzymali także życie od Boga i jeżeliby go nie mieli bronić przeciwko wam, to bylibyście tylko podłymi mordercami. Przyznajecie, że zabiliście ich tysiące, nie wolno więc wam się dziwić, skoro żądają od was życia waszego beja, którego dostali w swe ręce. Właściwie mieliby prawo tylu dusz od was zażądać, ile wyście im zabrali.
— Niech przyjdą, giaury! — mruczał aga.
— Oni też przyjdą, jeśli nie podacie im ręki do pojednania.
— Pojednania? Czyś ty oszalał?
— Jestem przy zdrowych zmysłach. Cóż im zrobicie? Cab płynie między nimi a wami i kosztowałoby to was wiele życia ludzkiego, gdybyście chcieli zdobyć szturmem przeprawę. Zanim zdołalibyście tego dokonać, otrzymaliby tylu sojuszników z Aszihty, Zerpito, Cawity, Manijaniszu, Murgi i z innych miejscowości, że zgnietliby was.
Na to powstał dowódca z miną oskarżyciela.
— Czy wiesz, kto temu winien? — zapytał.
— Kto? — odparłem spokojnie.
— Ty sam, jedynie ty.
— Ja? Dlaczego?

123