Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/139

Ta strona została skorygowana.

a potem otworzyła bezzębne usta, jak torbę podróżną z czarnej skóry. — Zamknąłem oczy. Przez jakiś czas słyszałem głośne mlaskanie, poczem doszedł mych uszu łagodny, serdeczny odgłos, który powstaje, gdy się użyje języka zamiast serwety, a w końcu zabrzmiało przeciągłe chrząkanie na znak zadowolenia; dobywało się ono z przepełnionej rozkoszą duszy ludzkiej. O „pietruszko“, przyprawo życia, czemu nie pachniesz tam, na dworze!
Po długim dopiero czasie otworzyłem znowu oczy. Moja ochrona i opieka siedziała ciągle jeszcze przedemną z oczyma, zwróconemi na mnie badawczo. W oczach tych przebijała odrobina litości, a dużo ciekawości.
— Ktoś ty? — spytała.
— Czy nie wiesz tego? — odrzekłem.
— Nie. Czy jesteś mahometanin?
— Jestem chrześcijanin.
— Chrześcijanin i w niewoli? Czy jesteś Kurdem Berwari?
— Jestem chrześcijaninem z dalekiego Zachodu.
— Z Zachodu! — zawołała zdumiona. — Gdzie mężczyźni tańczą z kobietami i gdzie ludzie jedzą łopatami?
A zatem sława naszej zachodniej kultury dotarła aż do uszu „pietruszki“; słyszała o naszej polce i o naszych łyżkach.
— Tak — potwierdziłem.
— Ale czego szukasz w tym kraju?
— Chcę zobaczyć, czy kobiety są tutaj tak piękne jak u nas.
— I jak ci się wydaje?
— Są bardzo piękne.
— Tak, są piękne — przyznała — piękniejsze niż w innych krajach. Czy masz żonę?
— Nie.
— To mi ciebie żal! Życie twoje podobne jest do misy, w której niema ani sarmyzaku ani saljangoszu!
Sarmyzak i saljangosz, ślimaki i czosnek? Czyżby to była owa straszna potrawa, która zniknęła w torbie podróżnej? A „pietruszka“ zmogła ją bez łopaty!
— Czy ożenisz się? — dopytywała się.
— Chciałbym, ale nie mogę.
— Czemu nie?

133