Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/142

Ta strona została skorygowana.

— Czy uciekniesz, jeśli przyrzekniesz mi tego nie uczynić?
— Dotrzymuję zawsze przyrzeczenia!
— Bolą cię ręce. Czy zostaniesz tu, gdy ci je rozwiążę?
— Przyrzekam ci.
— A czy będę ci je mogła związać na nowo, skoro kto nadejdzie?
— Spewnością.
— Przysięgnij!
— Pismo święte powiada: „Niech mowa wasza będzie: tak, to tak, a nie, to nie. Co poza tem, to niesłuszne“. Nie przysięgam, lecz przyrzekam ci i słowa dotrzymam.
— Wierzę ci!
Powstała napół z ziemi i usiłowała rozwiązać rzemienie na moim karku. Wyznaję z pokorą, że w tej chwili nie drażnił mię wcale zapach poczciwej „pietruszki“. Przedsięwzięcie udało się jej, wyprostowałem z rozkoszą zbolałe ramiona i pozwoliłem płucom, tak długo gniecionym, na oddech głęboki. Madana usadowiła się teraz przed chałupą, skąd zdaleka już mogła zobaczyć lub usłyszeć, gdyby się kto zbliżał. Zaraz też dowiodła mi, że możemy przez otwarte drzwi dalej prowadzić rozmowę.
— Jeżeli kto przyjdzie, to zwiążę cię narazie znowu — rzekła — apotem... potem... o panie, czy powróciłbyś, gdybym ci pozwoliła odejść?
— Tak, ale dokąd mam iść?
— Tam na górę, gdzie Ruh ’i kulyan.
Jąłem nadsłuchiwać zdumiony. Oto nastręczała się przygoda, jakiej może nigdy nie doznałem. Miałem pokryjomu wyjść na pewien czas z więzienia, aby poznać tajemniczego „ducha jaskini“.
— Pójdę i możesz być tego pewną, że wrócę! — przyrzekłem Madanie z radością. — Lecz nie znam drogi!
— Zawołam Ingdżę, a ona cię zaprowadzi.
Ingdża, znaczy „perła“; imię bardzo obiecujące.
— Kto to jest Ingdża?
— Jedna z córek Nedżir Beja.
— Tego człowieka? — spytałem zdziwiony.

136