Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/147

Ta strona została skorygowana.

— Ponieważ nie mamy wiedzieć, że ukrywa więźnia.
— Gdzie są mężczyźni waszej wsi?
— Będą teraz w okolicach Lican.
— Co tam robią?
— Nie wiem.
— A możesz się dowiedzieć?
— Może. Lecz powiedz panie, czy chcesz jeść?
Odpowiedziałem wymijająco:
— Nie przyjąłem potrawy, ponieważ nie jestem przyzwyczajony do jedzenia ślimaków z czosnkiem.
— O emirze, przyniosę ci co innego. Za godzinę zapadnie noc; śpieszę, ale powrócę i przyniosę ci wszystko, co mamy.
Wstała pośpiesznie, a ja poprosiłem:
— Dowiedz się też, co robią wasi mężczyźni!
Wyszła w chwili bardzo stosownej, gdyż w dziesięć minut może potem, weszła pośpiesznie Madana, która odprowadzała dziewczynę.
— Muszę cię związać! — zawołała. — Mój mąż idzie, wysłany przez Nedżir Beja. Nie może wiedzieć, że rozmawialiśmy z sobą. Nie zdradź mnie!
Związała mi znowu ręce na górze i przykucnęła niedaleko wejścia. Jej twarz stara i pomarszczona nabrała wyrazu wrogiej nieprzystępności.
W kilka sekund zadudniły końskie kopyta. Przed wejściem zatrzymał się jeździec, zsiadł z konia i wszedł do środka. Był to człowiek stary, chudy, który swą osobistością zewnętrznie, ale nie wewnętrznie odpowiadał mojej poczciwej „pietruszce“. Przystąpił do mnie bez pozdrowienia, zbadał więzy, a znalazłszy wszystko w porządku, zwrócił się szorstko do żony:
— Wyjdź i nie podsłuchuj!
Wyszła po cichu, a on usiadł naprzeciwko mnie na ziemi. Byłem istotnie ciekawy, co mi powie ten mąż „pietruszki“, od którego odzieży zawiewało opisanym już powyżej zapachem Madany, tylko w stopniu znacznie wyższym.
— Jak się nazywasz? — zagadnął mnie tonem rozkazującym.
Nie odpowiedziałem mu oczywiście.
— Czyś głuchy? Chcę znać twe imię!
Nastąpiło znowu to, co muzyk nazywa tacet.

141