— Sądzą, że zaciągnęliśmy konie do sieni, przystawiają więc z zewnątrz drabinę, aby się dostać na dach, a stamtąd na dół do zwierząt. Gdyby im się to udało, wystarczyłoby im otworzyć przednie drzwi i mogliby nam ujść z końmi.
— Nie uda im się!
Ledwie to wymówił, zabrzmiał tuż nad nami głośny krzyk człowieka, a zaraz potem silne, urwane szczeknięcie psa.
— Ma go! — cieszył się Lindsay.
— Pst, cicho! — upomniałem.
Pobudzili się inni także i nadsłuchiwali.
— Zobaczę — rzekł Lindsay.
Wstał i wysunął się. Trwało z pięć minut, zanim powrócił.
— Bardzo pięknie! Yes! Znakomicie! Byłem na górze. Leży hultaj, a na nim pies. Nie śmie nic powiedzieć, ani się ruszyć. A na ulicy wielu Kurdów. Nie mówią także.
— Dopóki pies nie zaszczeka, jesteśmy bezpieczni. Gdyby jednak przystawili więcej drabin, musielibyśmy pójść na górę.
Nadsłuchiwaliśmy znowu czas dłuższy. Wtem rozdarł powietrze straszliwy wrzask — bez wątpienia okrzyk przedśmiertny — a zaraz potem drugi krzyk i głośne, zwycięskie, szczekanie psa.
Teraz zaczynało być groźnie. Powstawaliśmy. Zawołałem do siebie Halefa, gdyż jego byłem najpewniejszym. Wyszliśmy po cichu do sieni, a po drabinie na dach. Leżało tam ciało ludzkie. Zbadałem je: było martwe. Pies przegryzł mu kark. Ciche mruknięcie oznajmiło mi, gdzie się znajdował. O pięć kroków od nieżywego leżało drugie ciało, a na niem rozłożył się pies. Jedno drgnienie leżącego człowieka musiało się zakończyć jego śmiercią.
Wytężywszy oczy, dostrzegłem na dole wielu ludzi. Cała wieś brała bez wątpienia udział w zamierzonej kradzieży koni. Pierwszy, który wszedł na górę, został przez psa powalony, a krzyk jego ostrzegł innych. Gdy jednak wszedł i drugi, pies nie umiał sobie inaczej poradzić i zagryzł pierwszego, aby pochwycić drugiego.
Co było robić!
Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/15
Ta strona została skorygowana.
13