Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/151

Ta strona została skorygowana.

chwili ukazała się groźnie lufa strzelby, wetkniętej przez drzwi, a po chwili zabrzmiał głos męski:
— Zihdi, czy tam jesteś?
— Tak, Halefie!
— Czy grozi jakie niebezpieczeństwo?
— Nie. Możesz wejść bez obawy.
Mały hadżi wsunął najpierw strzelbę, potem swój was dwunastowłosy, a wkońcu siebie samego.
— Hamdullillah, zihdi, że cię już mam! Jak się tu znalazłeś w tem obcem... Maszallah, jesteś pojmany i skrępowany! Przez tę babę, tego smoka? Ha, dalej do dżehenny, ty wzorze brzydoty!
W największem rozdrażnieniu wyrwał sztylet z za pasa.
— Stój, Halefie! — krzyknąłem. — Jestem wprawdzie pojmany, ale ona jest moją przyjaciółką. Ocaliłaby mnie, chociażbyś był nie nadszedł.
— Ocaliłaby ciebie?
— Tak, omówiliśmy już plan.
— A ja chciałem ją zakłuć. — Zwrócił się do niej z promieniejącem obliczem: — Dzięki Allahowi, że cię stworzył, ty najpiękniejsza z niewiast Kurdystanu! Włosy twoje są jako jedwab, skóra jako wstydliwy rumieniec zorzy porannej, a oko twoje błyszczy jako gwiazda niebieska. Wiedz, o luba: jestem hadżi Halef Omar, ben hadżi Abul Abbas ibn hadżi Dawud al Gossarah! Uradowałaś przyjaciela i władcę dobrocią twojego serca i dlatego...
— Wstrzymaj się! — przerwałem falę jego wymowy. — Ta niewiasta nie rozumie ani słowa po arabsku, tylko po kurdyjsku.
Przerzucił cały swój zapas kurdyjskich wyrazów, aby jej dać do zrozumienia, że uważa ją za najpiękniejszą i najmędrszą z niewiast i że na całe życie może zaufać jego przyjaźni. Pomogłem im do wydobycia się z kłopotu, mówiąc:
— Madano, wspomniałaś dzisiaj o służącym, który ojcu chorej o mnie opowiadał. Oto on! Znalazł mój ślad i szedł za nim aż tutaj, by mię ocalić.
— O panie, co uczynisz? Uciekniesz?
— Nie obawiaj się! Nie uczynię niczego bez pomówienia wpierw z tobą. Usiądź spokojnie napowrót!

145