Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/159

Ta strona została skorygowana.

którą rozdepcę, gdy tylko ją zobaczę. Jesteś emirem Kara Ben Nemzi, bohaterem Frankistanu, a ja twój przyjaciel i obrońca miałbym się bać obszarpanego Chaldani? O zihdi, jakżeż ja ci się dziwię!
— Dziw się, lecz bądź przezorny. Wszystko teraz zależy od tego, czy dojdziesz szczęśliwie do Lican.
— A jeśli mię zapytają, kiedy przybędziesz, co im odpowiedzieć?
— Powiedz im, że do rana u nieb będę.
— Weź zatem te pistolety, ten nóż i ten worek z kulami i niech cię Allah ma w swojej opiece!
Potem przystąpił Halef do Ingdży i podał jej rękę:
— Bądź zdrowa najpiękniejsza pomiędzy pięknemi! Zobaczymy się jeszcze.
Poczciwej „pietruszce“ też podał rękę:
— Bądź zdrowa i ty, o luba matko Chaldanich! Słodkie były chwile moje u ciebie, a jeśli życzysz sobie mieć łyżkę, to wystrugam ci ją chętnie, iżbyś pamiętała o przyjacielu, który ciebie opuszcza. Sallam, o rozumna i dobra, sallam!
Nie rozumiały wprawdzie obie, co mówił, ale przyjęły przychylnie jego słowa, a Madana wyszła nawet z izby, aby go kawałek drogi odprowadzić.
Spojrzałem przez wyjście, aby zmierzyć czas po stanie gwiazd, gdyż zabrano mi i zegarek. Mogło być około dziesiątej.
— Brakuje do północy dwu godzin. Kiedy pójdziemy? — spytałem dziewczynę.
— Za godzinę.
— Czas mój bardzo drogi, czy nie możnaby wcześniej z duchem pomówić?
— Właściwy czas jest o północy. Duch gniewa się, gdy się wcześniej przychodzi.
— Na mnie się nie rozgniewa.
— Jesteś tego pewny?
— Całkiem pewny.
— Więc chodźmy, skoro tylko wróci Madana.
— Czy mamy świecę?
Pokazała mi w milczeniu kilka splotów sitowia, namoczonych w kozim łoju, oraz podpałkę i rzekła:
— Panie, mam do ciebie prośbę.
— Powiedz ją!

153