Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/183

Ta strona została skorygowana.

swego pióra zajmujące tematy! Przyznaję, że więcej mi teraz zależało na tajemnicy starej królowej, niż poprzednio na sporze pomiędzy Kurdami a Chaldejczykami.
Gdyśmy ujrzeli światła Lican, rzekł rais z Szordu:
— Teraz muszę się z wami rozstać.
— Czemu? — zapytał melek.
— Muszę się udać na miejsce zebrania moich ludzi, by im powiedzieć, że będzie pokój, bo gotowi się zniecierpliwić i jeszcze przed świtem uderzyć na Kurdów.
— To idź.
Odjechał wprawo, a my dostaliśmy się w pięć minut potem do Lican. Ludność przyjęła nas z wielkiem zaciekawieniem. Donośnym głosem zwołał ich melek, a następnie wyprostował się w siodle, by im oznajmić, że wszelka walka skończona, bo tak Ruh ’i kulyan kazał.
— Czy każemy Berwarim czekać do jutra? — zapytałem następnie.
— Nie. Niechaj się zaraz dowiedzą.
— Kto będzie posłem?
— Ja — odrzekł bej. — Nikomu tak prędko nie uwierzą, jak mnie. Czy pojedziesz razem, panie?
— Tak — rzekłem — lecz zaczekaj trochę.
Zwróciłem się do najbliższego Chaldejczyka z zapytaniem:
— Znasz drogę do Szordu?
— Znam, emirze! Czy tak dokładnie, że trafisz nawet po nocy?
— Tak, emirze!
— Czy znasz tam Ingdżę, córkę raisa?
— Bardzo dobrze.
— A może i kobietę, która zwie się Madana?
— Ją także.
— To siadaj na koń i jedź tam. Powiesz obydwom, że mogą pójść spać bez obawy, gdyż nastał pokój. Rais został moim przyjacielem i nie rozgniewa się na nie za to, że mię puściły z chałupy.
Poczuwałem się do obowiązku zawiadomienia tych dwu poczciwych niewiast o szczęśliwem wyjściu z dzisiejszych zawikłań, gdyż wyobrażałem sobie, że będą się obawiały nagany, lub kary ze strony raisa. Wydawszy to polecenie, przyłączyłem się do beja z Gumri. Ruszyliśmy już, kiedy melek zawołał za nami:

175