Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/187

Ta strona została skorygowana.

zem zapewnił mnie o gotowości swej do wszelkiego zadośćuczynienia, jakiegobym tylko odeń zażądał. Oczywiście, że stanowczo się na to nie zgodziłem.
Przed domem leżeli Kurdowie i Chaldowie pomieszani z sobą i spali spokojnie.
Wtem ujrzałem zbliżające się z dołu dwie niewiasty. Przysłoniwszy dłonią oczy, poznałem Ingdżę i hożą „pietruszkę“. Stara, słodka Madana, wystroiła się rzeczywicie wspaniale. Głowę jej ocieniał kapelusz, który składał się tylko z szerokiej kresy, podczas gdy otwór główki przykryty był wielkim kogucim pióropuszem. Zamiast obuwia miała stopy owinięte dwiema czerwonemi niegdyś ścierkami, których barwę jednak teraz z trudem tylko można było rozpoznać. Z bioder jej zwisał pstry dywan zamiast spódnicy, przewiązany w pasie szarfą, którą w innych warunkach wdziałbym za kuchenną ścierkę. Górną część jej ciała okrywało coś, czego nazwaćby nie potrafił nawet najgruntowniejszy znawca garderoby. Była to niby kasawiaka, niby wór na kartofle, trochę beduina, trochę żagiel rzymski, częścią szal koncertowy, a częścią kapa na ławę, coś z salopy, a coś ze śliniaczka. Z pomiędzy tej tajemniczej części garderoby a dywanu wyzierała koszula — ale, o słodka „pietruszko“, czy to płótno czy skóra z podeszwy? Czyż w Cabie niema dość wody, serdeczna wybawicielko emira z Frankistanu?
Całkiem inaczej wyglądała Ingdża. Gęste, pełne jej włosy zwisały w dwu warkoczach na plecy, a szczyt głowy zdobiła zalotnie turecka czerwona chusta, złożona z fałdy. Śnieżno białe szarawary kobiece dochodziły do zgrabniutkich smyrneńskich trzewiczków. Biust jej okrywała sięgająca do pasa niebieska i żółto szamerowana bluzka baszybożucka, a na tem wszystkiem miała zaub[1] z cienkiej, błękitnej, bawełnianej materji.
Gdy podeszła bliżej i mnie ujrzała, pociemniały jej brunatnawe policzki. „Pietruszka“ przystąpiła siedmiomilowymi krokami do mnie, skrzyżowała ręce na piersiach i wykonała ukłon tak głęboki, że końce jej bioder sterczały niemal ponad poziomo zgiętymi krzyżami.

— Sabah ’I ker — dzień dobry, panie! — pozdrowiła. — Chciałeś nas widzieć dzisiaj, oto jesteśmy!

  1. Szeroka opończa od ramion do kostek.
179