— On szybszy od ciebie, a zabić ci go nie wolno, bo musiałbyś być bogatym człowiekiem, aby mi zapłacić za niego.
— Chodih, chodź razem! Jestem nezanumem i moim obowiązkiem jest pójść zobaczyć.
— A, skoro masz urzędować, wyświadczę ci tę przysługę. Chodź na górę.
Poszedłem naprzód, a on za mną. Wyszedłszy, rozejrzał się i spostrzegł martwego. Na dole stało ciągle jeszcze tylu ludzi, co przedtem.
— Chodih, tu ktoś leży! — zawołał.
Przystąpiłem doń. Pochylił się i dotknął trupa.
— Sere men[1], on nie żyje! O panie, co twój pies zrobił!
— Spełnił swój obowiązek. Nie oskarżaj go, lecz go pochwal. Ten człowiek chciał napaść na właściciela tego domu, a nie przeczuwał, że mieszkają tu ludzie, którzy nie pozwolą napaść na siebie złodziejowi lub mordercy.
— Ale gdzie pies? — zapytał.
Wskazałem miejsce, a on zawołał:
— O chodih, ktoś pod nim leży! Odwołaj psa!
— Tego nie zrobię — a ty powiedz temu człowiekowi, by się nie ruszał i ani słowa nie pisnął, bo inaczej będzie zgubiony.
— Nie można mu przecież kazać przez całą noc tak tu leżeć.
— Zwłoki ci oddam, ale ten żywy do mnie należy.
— Na co ma tu zostawać?
— Jeżeli jeszcze ktoś poważy się wejść do tego domu lub na dziedziniec, to pies tego rozedrze. Ten człowiek zostanie tu jako zakładnik.
— Żądam jego wydania! — rzekł nezanum szorstko.
— A ja go zatrzymam! — brzmiała moja odpowiedź.
— Jestem nezanumem i nakazuję ci to!
— Daj pokój rozkazom! Czy chcesz wziąć trupa, czy nie?
— Zabiorę obudwu, martwego i żywego!
— Nie chcę być srogim i obiecuję ci, że człowiek ten nie pozostanie w tak niewygodnej pozycji. Zabiorę
- ↑ Na moją głowę.