Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/195

Ta strona została skorygowana.

— Synu mój — rzekła. — Kiedy opuścisz tę dolinę, nie ujrzy cię już oko moje, ale Marah Durimeh będzie się modlić za ciebie i błogosławić ci, dopóki się nie zawrą te oczy. Będziesz też jedynym człowiekiem, znającym mą tajemnicę, prócz owych trzech, którzy byli o północy u ducha jaskini.
— Jeżeli lepiej jest milczeć, to zrzekam się tego; skoro jednak chcesz mi tajemnicę rzeczywiście i chętnie powierzyć, to przyjmij odemnie podziękowanie.
— Tamci trzej przysięgli nie powiedzieć o tem nigdy ani słowa...
— I ja nigdy o tem nie powiem.
— Do nikogo?
— Do nikogo!
— Więc dowiesz się o wszystkiem.
I zaczęła opowiadać. Była to historja zdolna wsławić niejednego autora, historja długa z owych czasów, kiedy to trzy potwory Abd-el-Summit-Bej, Beder-ChanBej i Nur-Ullah-Bej tępili chrześcijaństwo w dolinie Cahu; historja, przy której opowiadaniu włosy stają m głowie. Trwało długi czas, zanim się skończyła, poczem staruszka dość długo jeszcze siedziała obok mnie w milczeniu. Ciszę przerywrało tylko chwilami tłumione szlochanie, przyczem ręka jej podnosiła się często ku oczom, aby je osuszyć z łez, obficie płynących. Potem sama złożyła znużoną głowę na mem ramieniu i prosiła mię scicha:
— Opuść mię teraz! Chciałam zejść do Lican, ale wrócę jeszcze i zaczekam, póki się serce me nie uspokoi. Wieczorem do was tam przyjdę.
Uszanowałem to życzenie i odszedłem.
Przybywszy do Lican, nie zastałem już Kurdów, tylko bej czekał na mnie.
— Emirze — powiedział — ludzie moi odeszli i ja odchodzę, ale spodziewam się, że powrócisz jeszcze do Gumri.
— Przybędę tam.
— Na długo?
— Na krótko, gdyż Haddedihnowie tęsknią za swoimi.

187