Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/196

Ta strona została skorygowana.

— Obiecali mi przybyć także i naradzimy się, jak najbezpiecznej dostać się do Tygrysu. Bądź zdrów, emirze!
— Bądź zdrów!
Obok stał melek z moimi towarzyszami. Bej pożegnał się z nim raz jeszcze i pośpieszył, aby swoich Kurdów dopędzić.
Marah Durimeh dotrzymała słowa: przyszła wieczorem i kiedy mogła mówić ze mną bez obecności drugich, spytała:
— Panie, czy spełnisz mą jedną prośbę?
— Z całego serca.
— Czy wierzysz w moc amuletów?
— Nie.
— A jednak zrobiłam dziś jeden dla ciebie. Czy będziesz go nosił?
— Tak, jako pamiątkę od ciebie.
— Weź go zatem. Nie pomoże, dopóki zamknięty; ale jeśli kiedy będzie ci potrzeba wybawcy, otwórz go! Ruh ’i kulyan wesprze cię wówczas, choć nie będzie u twego boku.
— Dziękuję ci!
Amulet był czworokątny i zamknięty w zeszytym kawałku perkalu. Ponieważ opatrzony był we wstążkę, zawiesiłem go sobie zaraz na szyi. Miał mi się później przydać istotnie i to bardzo wbrew mej otwarcie wyznanej niewierze; nie mogłem jednak spodziewać się, że zawartość jego będzie tak nadzwyczajna.