Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/26

Ta strona została skorygowana.

— Co nam każe oznajmić?
— Przysyła ci podziękowanie za to, że wypuściłeś mu syna, który przecież znajdował się w twojej mocy.
— Czy to już wszystko?
— Następnie żąda od was koni, broni i wszystkich pieniędzy, jakie macie z sobą. Potem możecie odejść w spokoju. Odzieży waszej nie żąda, ponieważ byłeś litościwy dla jego syna.
— Powiedzcie mu, że nic nie dostanie.
— Namyślisz się jeszcze inaczej, chodih! Ale mamy wam jeszcze donieść.
— Od kogo?
— Od syna tego zabitego.
— Co mi każe powiedzieć?
— Żebyś mu oddał twoje życie.
— Oddam mu je.
— Panie, czy to prawda? — zapytał zdumiony.
— Tak. Powiedz mu, żeby przyszedł i wziął je sobie!
— Panie, żartujesz z poważnej rzeczy. Mamy polecenie żądać od ciebie życia albo ceny krwi.
— Ile żąda?
— Takie cztery strzelby, z których można strzelać bez przestanku, i pięć takich pistoletów, z jakiego dałeś sześć strzałów. Następnie trzy konie i dwa muły.
— Nie mam tych rzeczy!
— Więc poślesz po nie i pozostaniesz tu, dopóki nie nadejdą.
— Nie dam nic!
— To musisz umrzeć. Widzisz strzelbę, wystającą tam z okna? To jego strzelba. Od chwili, kiedy przyniosę mu twoją odpowiedź, będzie strzelał do ciebie.
— Niech strzela!
— A reszty też dać nie chcecie?
— Nie. Sami weźcie sobie nasze mienie!
— Dobrze, niechaj więc zacznie się walka!
Zabrali sobie swego zmarłego, znieśli go po drabinie i wyszli z domu. Zaryglowaliśmy drzwi za sobą. Oczywiście musiałem towarzyszom przetłumaczyć żądania obu posłów. Arabowie byli bardzo poważni. Znali oni podstępy i okrucieństwa krwawej zemsty, ale Anglik robił miny, jakgdyby był uradowany.

24