— O wspaniale! Oblężenie! Bombardowanie! Wystrzelić wyłom! Well! Ale tego nie zrobią, sir!
— Zrobią, master Lindsayu! Będą nas bombardowali, będą do nas strzelać, skoro się pokażemy, bo...
Na błyskawiczne potwierdzenie słów moich padł strzał, potem jeszcze jeden, drugi i trzeci... a do tego usłyszeliśmy Dojana, ujadającego głośno na dachu. Pośpieszyłem na drabinę i wychyliłem ostrożnie głowę przez otwór w podłodze dachu. Strzelano do psa z obu przeciwległych domów, a on, dostrzegłszy to, szczekał na padające obok niego kule. Zawołałem go do siebie, wziąłem na ręce i zniosłem na dół.
— Widzicie, m aster, że mam słuszność; strzelali już do psa.
— Well! Spróbuję czy i do ludzi!
Otworzył drzwi i wyszedł przed dom na kilka kroków.
— A wam co, sir! Wejdziecie zaraz?
— Pshaw! Mają lichy proch, inaczej byliby psa trafili.
Huknął strzał z drugiej strony, a kula uderzyła w mur. Lindsay oglądnął się i wskazał palcem na dziurę w murze, aby zwrócić uwagę Strzelca na to, że chybił prawie o cztery łokcie. Druga kula omal go nie trafiła. Wyszedłem więc, pochwyciłem go i wciągnąłem do środka. W tej chwili zabrzmiał zprzeciwka głośny okrzyk; padł strzał, a kula ugrzęzła w krawędzi drzwi, tuż obok mego ramienia. To był z pewnością syn zabitego, który chciał mi oznajmić okrzykiem, że wylatuje kula ze strzelby mściciela. Rozpoczęło się zatem na serjo.
— Zihdi, a my nie będziemy strzelali?
— Teraz jeszcze nie.
— Czemu teraz nie? Strzelamy lepiej od nich, a jeżeli będziemy mierzyć w okna, to będą się musieli mieć na baczności.
— Wiem o tem. Musimy jednak wpierw zobaczyć, czy nie uda nam się zemknąć bez zabicia któregoś z nich. Dość już tego zagryzionego.
— Jakżeż umkniemy? Skoro tylko wysuniemy się z końmi przed bramę, dosięgną nas kule.
— Ależ ci ludzie chcą koni i nie zechcą w nie trafiać! Nie będą może strzelać, jeśli schowamy się za zwierzętami.
Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/27
Ta strona została skorygowana.
25