łamków kamienia, w który ugodziła kula. Był to młody jeszcze Kurd, może mściciel krwi ojca.
— Well! — rzekł Anglik, zdejmując strzelbę i odwracając konia — zejdź, boy!
Złożył się i wypalił. Koń Kurda skoczył w górę, zachwiał się i runął.
— Może pójść do domu! Yes!
Po tym chłodnym, pewnym strzale nastąpił głośny krzyk Kurdów. Zatrzymali się i jęli z sobą rozmawiać. Niebawem dostaliśmy się nad szeroki strumień, nad którym mostu nie było. Był głęboki i rwący, więc musieliśmy szukać brodu. To było dla nas oczywiście niebezpieczną przeszkodą. Kurdowie zatrzymali się. Kilku z nich podjechało naprzód, zsiadło z koni i ustawiło się za nimi. Widzieliśmy, jak pokładli lufy strzelb na grzbietach koni.
Prędko zeskoczyliśmy także i zrobiliśmy to samo. W chwilę po ich wystrzałach — ja nie strzelałem dotychczas — huknęły nasze i okazały wyższość strzelb naszych. Z czterech naszych wystrzałów, trzy dosięgły swego celu, podczas gdy jedna tylko kula kurdyjska otarła się o ogon konia lindsayowego. Anglik potrząsnął głową.
— Mają złe pojęcia! — rzekł — nędzne pojęcia! Chcą konia zastrzelić z tyłu! Może się tylko Kurdom przytrafić!
— Szukajcie brodu — radziłem teraz. — Ja i Halef utrzymamy ich w należnym nam respekcie!
Właściciele zastrzelonych koni wrócili teraz co prędzej do swoich. Zostali jeszcze tylko dwaj, którzy, jak dostrzegłem, nabili strzelby na nowo.
— Zihdi, nie strzelaj — prosił Halef. — Zostaw mnie samemu ten zaszczyt!
— Dobrze!
Nabił wystrzeloną już lufę i złożył się. Równocześnie z ich strzałami wypalił i on dwukrotnie. Mały hadżi trafił zupełnie dobrze. Jeden koń padł na miejscu; przestrzelił mu prawdopodobnie głowę; drugi skakał po równinie w wielkich susach i rżał. Kul kurdyjskich nie poczuliśmy wcale.
— Jeśli tak dalej pójdzie, zihdi — śmiał się Halef — to im wnet koni zabraknie i sami poniosą rzędy do
Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/31
Ta strona została skorygowana.
29