Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/43

Ta strona została skorygowana.

— Chodih, opowiadasz mi cuda! Wierzę jednak, bo ty mi to mówisz. Czy dojdą bez przeszkód do swoich pastwisk?
— To wie tylko Allah i ty.
— Ja? Jak to rozumiesz?
— Tak, ty. Słyszałem, że zwrócą się nie na zachód lecz do kraju Berwari, aby się dostać do Cabu i nim na dół popłynąć.
— Emirze, to wielka przygoda. Miło mi będzie powitać obu bohaterów, gdyby do mnie przyszli. Kiedy się udała ucieczka?
— Onegdaj w nocy.
— Skąd wiesz o tem tak dokładnie? Czy widziałeś ich?
— Obudwu. I ty ich widzisz, gdyż siedzą u twego boku. Ten mąż to Mohammed Emin, szejk Haddedihnów, a ten Amad el Ghandiur, jego syn.
Wódz Kurdów zerwał się i zapytał:
— Kto jest ten trzeci?
— Mój służący.
— A ten?
— Mój przyjaciel, człowiek z Zachodu. Połączyliśmy się i wydobyliśmy więźnia z Amadijah — rzekłem bez przechwałek.
Powstał najzupełniejszy chaos kurdyjskich objaśnień, tureckich okrzyków i arabskich pozdrowień. Wspominano wszystko, co tylko Kurdowie wiedzieli o Haddedihnah; nawet walkę ich w Dolinie Stopni. Musiałem być przytem tłumaczem i przyznaję otwarcie, że mi przy tem zajęciu pot kroplisty spływał na czoło. Znajomość moja kurdyjskiego języka była niewielka, a po arabsku i turecku mówiono tak, że znaczenie wyrazów i ich połączeń odgadywałem raczej, niż rozumiałem. To dało powód do licznych nieporozumień i przekręcań, z których mimo całej naszej godności śmialiśmy się serdecznie.
Na zakończenie tej ożywionej rozmowy dał nam bej zapewnienie, że uczyni wszystko, co tylko w jego mocy, aby umożliwić nam dalszą drogę. Przyrzekł nam potrzebne do czółen skóry i kilku pewnych przewodników, znających dokładnie bieg Khaburu i górnego Cabu oraz polecenia do Kurdów Szirwan i Zibar, przez któ-

41