Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/48

Ta strona została skorygowana.

Po jedzeniu pokazał nam bej swoją stajnię. Było tam ze dwadzieścia koni, ale tylko jeden siwek godzien był szczególnej uwagi. Potem nastąpiły gry i zabawy wojenne, którym towarzyszył brzęk dwustrunnego tamburu[1]. Wkońcu opowiedział jakiś człowiek kilka powiastek, cziroka: Baka ki mir — O umierającej żabie; Gur bu szewan — Wilk pasterzem; Szyrei kal — Stary lew; Ruvi u bizin — Lis i koza.
Zgromadzeni słuchali tych opowiadań z największą uwagą, ja jednak byłem zadowolony, gdy po ich skończeniu mogliśmy się udać na spoczynek. W tym celu zaprowadził nas bej do wielkiej izby, której ściany obstawione były dokoła otomanami, mającemi nam służyć jako łoża. Ponieważ w tej komnacie nie było widać nic osobliwego, dziwiłem się pełnym oczekiwania spojrzeniom, któremi nas bej obrzucał. Wkońcu poznałem po często powtarzającym się kierunku jego wzroku, ten przedmiot, który mieliśmy! odkryć i podziwiać. Wpadłem oczywiście natychmiast w jak największe zdumienie.
— Co to jest? O beju, jakżeż wielkiem bogactwem pobłogosławił cię Allah! Skarby twoje są większe od skarbów beja Kewandozu albo władcy Dżulameriku.
— O czem myślisz, emirze? — zapytał z pewną kokieterją.
— Mam na myśli tę kosztowną dżam[2], którą ozdobiłeś swój pałac.
— Tak, ona droga i rzadka — odpowiedział z dumną skromnością.
— Od kogo ją dostałeś?
— Kupiłem od Izraela, który ją przywiózł z Mossul, aby ją ofiarować szachowi perskiemu.
Byłoby niegrzecznością pytać go o cenę. Żyd zmyślił bajkę o szachu perskim i okpił beja porządnie. Był to kawałek rozbitej szyby, wielkości dwu dłoni. Jako największą ozdobę pokoju przylepiono to do natłuszczonego papieru w oknie i komnata miała być wyższą nad wszelką rywalizację. Bej życzył nam dobrej nocy z poczuciem, że nam szybą nadzwyczajnie zaimponował. Byliśmy znużeni i spragnieni spoczynku, któregośmy obecnie w zupełnem bezpieczeństwie zażywali.


  1. Gitara.
  2. Szyba.
46