Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/54

Ta strona została skorygowana.

dał go mnie. Już chciał się odwrócić, gdy zatrzeszczały gałęzie i pokazał się drugi niedźwiedź. Była to samica. Wyszła z gąszczy powoli, wiodąc ze sobą małe, potrzebujące jeszcze opieki. Była większa od samca, a mruczała tak głośno, że można to już było nazwać rykiem. Widok, który stąd powstał, wróżył niebezpieczeństwo! Tam niedźwiedź, tu niedźwiedzica, a my pomiędzy niemi. Ale zimna krew mego master Fowling-bulla nie pozwoliła mu wyjść z równowagi.
— Wpierw niedźwiedzicę, sir? — spytał.
— Pewnie!
— Well! będę uprzejmy. Damie należy się pierwszeństwo!
Skinął głową i z uciechą, odsunął sobie turban z czoła i ruszył z gotową do strzału strzelbą ku niedźwiedzicy. Widząc podchodzącego wroga, wciągnęła młode między tylne nogi i podniosła się, aby przyjąć zbliżającego się przedniemi łapami. Anglik podszedł ku niej na trzy kroki, przytrzymał jej strzelbę przed głową tak spokojnie, jak gdyby strzelał do tarczy i pociągnął za cyngiel.
— Nazad! — upomniałem.
Było to zbyteczne, gdyż skoczył natychmiast w bok, i trzymał strzelbę gotową do strzału. Ale i tego już nie było potrzeba. Niedźwiedzica podrzuciła w górę przednie łapy, obróciła się powoli i z drżeniem wkoło i runęła na ziemię.
— Nie żyje? — spytał Lindsay.
— Tak, lecz zaczekajcie, zanim się jej dotkniecie.
— Well! Gdzie tamten?
— Z tamtej strony!
— Zostańcie tu, dam mu drugą kulę.
— Dajcie strzelbę, nabiję wpierw próżną lufę.
— Potrwa za długo!
Podszedł ku miejscu, gdzie zraniony niedźwiedź zmagał się jeszcze ciągle ze swymi prześladowcami. Właśnie chciał bej wbić weń nowy dziryt, kiedy ujrzał Anglika i zatrzymał się przerażony. Uważał go za zgubionego. Lindsay natomiast stanął spokojnie, widząc, że niedźwiedź pędzi na niego. Pozwolił mu się zbliżyć, czekał, dopóki nie podniósł się do śmiertelnego uścisku, i wypalił. Drugi strzał miał ten sam skutek, co pierwszy: zwierz nie żył.

52