Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/62

Ta strona została skorygowana.

— Wiecie, na co się najbardziej cieszyłem?
— No, na co?
— Na szynkę niedźwiedzią i na łapy.
— Niechaj wam przejdzie ten apetyt! Czy jesteście głodni?
— Nie, jestem syty złością! Patrzcie na tego nicponia! Nie umie poradzić sobie z rewolwerami.
Ludzie ci mogli sobie teraz wszystko, co nam zabrali, spokojnie oglądnąć. Widzieliśmy własność naszą, wędrującą z rąk do rąk. Obok pieniędzy, które natychmiast troskliwie schowano, zwróciła najwięcej broń nasza uwagę nowych właścicieli. Dowódca trzymał w ręku oba rewolwery, obracał je na wszystkie strony, aż wreszcie zwrócił się do mnie:
— Czy to broń?
— Tak.
— Do strzelania?
— Tak.
— Jak to się robi?
— Tego nie można powiedzieć, to trzeba pokazać.
— Pokaż nam to! Temu człekowi nie przyszło wcale na myśl, iż ten mały przedmiot mógłby stać się dlań niebezpiecznym.
— Nie pojąłbyś tego — rzekłem.
— Czemu nie?
— Musiałbyś przedtem poznać budowę i użycie tamtej drugiej strzelby.
— Którą masz na myśli?
— Tę po twej prawej ręce.
Miałem na myśli sztucer, opatrzony tak samo, jak rewolwer, przyrządem ochronnym, z którym człowiek ten nie umiał dać sobie rady.
— Więc objaśnij mi! — rzekł.
— Powiedziałem ci już, że to można tylko pokazać.
— Masz tu strzelbę!
Podał mi ją. Skoro tylko poczułem broń w ręku, wydało mi się, jak gdybym nie potrzebował się już niczego obawiać.
— Daj mi nóż, żebym mógł kurek otworzyć! — rzekłem teraz.

60