Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/65

Ta strona została skorygowana.

— Jesteś człowiekiem rozumnym — rzekł dowódca — ale nie potrzeba było niszczyć nam tego sznura. Usiądź i opisz nam te dwie małe strzelby!
— Powiedziałem ci już, że tego nie można wytłumaczyć, lecz trzeba pokazać, a pokażę wam, skoro uczynicie to, czego od was żądam.
Nareszcie zaczęło mu się wyjaśniać, że to na serjo. Wstał, a za nimi inni, chwytając broń.
— Czego żądasz? — zapytał groźnie.
— Wysłuchaj mnie spokojnie! Nie jesteśmy zwykłymi wojownikami, lecz emirami, którym należy się szacunek nawet wówczas, gdy się do niewoli dostaną. Wyście nas natomiast obrabowali i skrępowali, jak gdybyśmy byli rozbójnikami. Żądamy, żebyście oddali nam wszystko, co do nas należy!
— Nie zrobimy tego!
— Spełnię więc twoje życzenie i pokażę ci, jak się tej broni używa. Zapamiętaj to sobie dobrze: pierwszy, kto zechce do nas wystrzelić lub pchnąć nas, musi też zginąć najpierwej! Pomówimy lepiej w spokoju, zamiast was zabijać.
— Padniecie także!
— Ale przedtem wy prawie wszyscy!
— Musimy was związać, gdyż mamy was zaprowadzić do naszego meleka.
— Nie zaprowadzicie nas do meleka, jeśli zechcecie nas wiązać, bo będziemy się bronić; jeżeli zaś oddacie nam wszystko, co jest nasze, to pójdziemy z wami dobrowolnie; gdyż możemy wtedy stanąć przed nim jak emirowie.
Ci poczciwi ludziska nie byli bynajmniej krwi chciwi i porządnie się bali naszej broni. Spoglądali na siebie i szeptali coś po cichu, wreszcie spytał dowódca:
— Czego żądasz napowrót?
— Ubrań.
— Dostaniesz je.
— Pieniędzy i wszystkiego, co było w naszych kieszeniach.
— To musimy zatrzymać i oddać melelkowi.
— I broń.
— I to musimy zatrzymać, bo użyjecie jej przeciw nam.

63