Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/67

Ta strona została skorygowana.

obok dowódcy, który nie odwracał od nas wzroku, pełnego obaw.
— Pytam cię po raz drugi, dokąd nas wiedziesz? — zagadnąłem dowódcę.
— O tem postanowi melek.
— Gdzie on się znajduje?
— Zaczekamy na niego na zboczu góry.
— Który to melek?
— Z Lican.
— Jest więc teraz w Lican i nadjedzie dopiero później?
— Popędził za bejem z Gumri.
— Ah! A czemu odłączyliście się od niego?
— Nie potrzeba mu było naszej pomocy, bo widział, że przy beju było tylko niewielu ludzi; wracając, natknęliśmy się na was.
W ten sposób zagadka się rozwiązała. Nieprzyjaciel był w takiej liczbie, że przyjaciele nasi nie zdołali się przebić i pospieszyć do nas.
Droga zaczęła teraz wieść w dół i niebawem ujrzeliśmy przed sobą dolinę Cabu, rozciągającą się wzdłuż na wiele godzin drogi. Po dwu godzinach dotarliśmy do samotnej osady, złożonej z czterech zaledwie budynków, z których trzy były z gliny, a czwarty z silnego kamiennego muru. Był to dom piętrowy z ogrodem po tylnej stronie.
— Zostaniemy tutaj — rzekł dowódca.
— Do kogo ten dom należy?
— Do brata melekowego. Zaprowadzę cię do niego.
Zatrzymaliśmy się przed domem, a w chwili, kiedy zsiadałem z konia, doleciało nas głośne wycie przerywane chwytaniem oddechu. Odwróciliśmy się i ujrzeliśmy psa, zbiegającego ze zbocza w potężnych podskokach. Był to mój Dojan, którego na krótki czas przed napadem oddałem w opiekę Halefowi. Sznur, na którym prowadził go służący, był zerwany, a instynkt dzielnego zwierzęcia naprowadził je na mój ślad. Dałem mu w zęby cugle mego konia i byłem pewny, że go nikt nie uprowadzi niepostrzeżenie. Następnie kazano nam wejść do domu. Dowódca wyszedł z nami po schodach i wskazał nam pokoik, w którym mieliśmy czekać. Trwało chwilę, zanim powrócił.

65