Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/7

Ta strona została skorygowana.

— Podaj mi więc obie ręce i powiedz, że jestem twój hemszer[1].
Uczynił to, chociaż z pewnem ociąganiem się. Teraz czułem się bezpiecznym i skinąłem na towarzyszy, by się zbliżyli. Kurdowie otoczyli nas i pocwałowaliśmy do wsi, gdzie zatrzymaliśmy się przed pokaźnym stosunkowo domem.
— Oto masz dom na tę noc — oświadczył nezanum. — Wejdźcie!
Zanim zsiadłem z konia, oglądnąłem sobie dom zzewnątrz. Posiadał tylko parter, a na płaskim dachu coś w rodzaju małej budy, gdzie, jak się zdawało, siano przechowywano. Przytykający do domu dziedziniec otoczony był szerokim na trzy łokcie wysokim murem, ponad który wyrastał wąski pas krzewiny, ciągnący się po drugiej stronie muru. Na ten dziedziniec można było dostać się tylko przez dom.
— Jesteśmy zadowoleni z tego mieszkania. Skąd weźmiemy żywność dla koni? — spytałem.
— Przyślę wam — brzmiała odpowiedź.
— Ależ tam na górze leży pasza — rzekłem — wskazując na szopę.
Spojrzał w górę, zakłopotany widocznie, i odpowiedział:
— To niedobra; zaszkodziłaby zwierzętom.
— A kto nam jadło przyrządzi?
— Sam je przyniosę wraz ze świecą. Jeżeli życzycie sobie czego, to powiedzcie. Mieszkam w tamtym domu.
Wskazał na budynek, który stał dość blisko. Zsiedliśmy z koni i zaprowadziliśmy je na dziedziniec. Teraz oglądnęliśmy wnętrze domu. Składał on się tylko z jednej izby, przedzielonej cienką plecionką wierzbową na dwie nierówne części. Każda miała po dwa otwory, służące jako okna i do zasłonięcia rogożą. Otwory te były dość wysokie, ale tak wąskie, że ledwie głowę można z nich było wychylić. Podłoga była z udeptanej gliny, po tylnej stronie obydwu izb pokryta dywanem. Innego umeblowania nie było.

Oboje drzwi można było założyć silną belką; tu więc przynajmniej byliśmy bezpieczni. Na dziedzińcu leżało trochę starego drzewa i jakieś przyrządy, nieznanego mi przeznaczenia.

  1. Przyjaciel, towarzysz.
7