tu już nie będzie. Ale wy nie odejdziecie, bo muszę was zatrzymać przy sobie, skoro mu chcecie pomagać.
Powstałem, a Lindsay był już przy swoim koniu.
— Zatrzymać? — spytałem, aby zyskać na czasie, gdyż dałem Halefowi znak, przyczem skinąłem głową w stronę pasących się koni. — Sądzę, że nie powinienem być twoim więźniem.
— Zmuszasz mnie, chociaż sam mógłbyś sobie powiedzieć, że wszelkie usiłowania będą daremne.
Dostrzegłem, że mię Halef zrozumiał, gdyż poszeptał coś do drugich, a oni mu skinęli głowami, poczem spojrzał ku mnie znacząco.
— Meleku, muszę ci coś powiedzieć — rzekłem, przystępując doń i kładąc mu rękę na ramieniu, bo spostrzegłem, że chwila nadeszła. — Spójrzno tu w górę doliny!
Obrócił się plecami do więźniów i zapytał:
— Na co?
— Podczas gdy patrzysz w tę stronę — odrzekłem — stanie się za twoimi plecyma coś, co uważasz za niemożliwe.
— Co masz na myśli? — spytał zdziwiony, na co nie odpowiedziałem mu zrazu.
Istotnie zerwali się w tej chwili więźniowie, skoczyli do koni i dosiedli ich, zanim jeszcze zabrzmiał pierwszy okrzyk alarmu. Anglik siadł już także na konia i pognał za nimi talk, że poprzewracał na kupę ludzi, którzy zerwali się do pościgu.
— Twoi więźniowie uciekają — rzekłem teraz z flegmą.
Był to dziecinny podstęp, aby oczy jego i siedzących dokoła odwrócić na chwilę od więźniów, ale udał się. Melek się odwrócił.
— Za nimi! — krzyknął i skoczył do swego konia. Był to kurdyjski bułany ogier doskonałej budowy. Na tem zwierzęciu można było zbiegów bardzo prędko doścignąć. Musiałem temu przeszkodzić i dobyłem sztyletu. W chwili, gdy melek chciał właśnie uchwycić za cugle, pchnąłem konia w udo i uderzyłem go mocno. Wyrzucił w górę wszystkiemi czterema nogami i rżąc odskoczył.
Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/79
Ta strona została skorygowana.
77