Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/85

Ta strona została skorygowana.

— Wystrzelę ci dziurę w turbanie!
Zawinąłem jeszcze raz strzelbą w powietrzu i trzasnąłem głośno kurkiem, aby kary się przygotował. Zmierzyłem, wypaliłem i odwróciłem się szybko, choć ta ostrożność była bez znaczenia, bo koń stał całkiem spokojnie. W tyle za mną rozległ się natychmiast krzyk, a gdy się odwróciłem, meleka już na skale nie było. Zdjął mnie lęk, że go zabiłem, lecz spostrzegłem niebawem, że cofnął się tylko na bezpieczną odległość.
Nabiłem znowu wystrzeloną lufę i zacząłem cofać się z koniem. Pies przez cały ten czas zachowywał się zupełnie cicho. Trzymał się zawsze w pewnem oddaleniu od konia, jak gdyby wiedział, że nie powinien mu przeszkadzać ani ruchem, ani głosem.
Trwało teraz bardzo długo, zanim dotarliśmy znowu do miejsca spoczynku. Było może z pięć stóp długie, a cztery szerokie.
Azali miałem się odważyć? Lepiej było zaryzykować wszystko na jedną chwilę, niż męczyć się jeszcze godzinami. Przycisnąłem się z koniem do samej ściany, aby mógł spojrzeć poza siebie na płaszczyznę, a potem — Boże wielki dopomóż! — ścisnąłem konia nogami, poderwałem go w górę i targnąłem nim w koło. Przez chwilę wisiały przednie jego kopyta nad otchłanią, lecz potem stanęły na ziemi; niebezpieczny zwrot udał się, ale zwierzę drżało na całem ciele tak, że po długiej dopiero chwili mogłem się puścić dalej.
Teraz byliśmy wybawieni — dzięki Bogu! Przebyliśmy szybko niebezpieczną ścieżynę, potem jednak musiałem się zatrzymać. W niewielkiej odległości odemnie stał melek z dwudziestu może ludźmi. Wszyscy złożyli się do strzału.
— Stój! — zawołał — jeśli chwycisz za broń, wystrzelę!
Opór byłby tu zbrodnią.
— Czego chcesz? — spytałem.
— Zsiadaj z konia! — brzmiała odpowiedź.
Uczyniłem to.
— Odłóż broń! — rozkazywał dalej.
— Tego nie zrobię.
— To zastrzelimy cię!
— Strzelajcie!

81