Strona:Karol May - Przez dziki Kurdystan Cz.2.djvu/93

Ta strona została skorygowana.

Wrócił bardzo prędko w towarzystwie meleka, który przystąpił do naszego ogniska z miną bardzo groźną.
— Kto tu strzelał? — zapytał.
— Ja — odrzekłem — bo do mnie strzelano.
— Nieprawda; miano zastrzelić tylko twego psa!
— Kto to nakazał? Ty może?
— Nie. Nie wiedziałem nic o tem. Ale teraz, chodih, — jesteście wszyscy zgubieni. Spowodu psa strzeliłeś do mego brata!
— Mam prawo zastrzelić każdego, kto chce mi zabić psa i z prawa tego będę nadal robił użytek; zapamiętaj to sobie. Jak jednak udowodni twój brat, że strzelał do psa a nie do mnie?
— Tak powiada.
— Więc jest bardzo złym strzelcem, gdyż nie trafił psa lecz tego emira z Inglistanu.
Miał istotnie psa tylko na celu. Niema człowieka, któryby był w nocy pewny swojej kuli.
— To nie usprawiedliwia bynajmniej czynu tak podstępnego. Kula przeleciała o cztery kroki od psa, a gdyby była poszła wyżej o jedną piędź, ten emir byłby już trupem. Zresztą są ludzie, którzy i w nocy pewnie strzelają, jak ci to udowodnię. Mierzyłem w prawy łokieć twojego brata i musiałem go roztrzaskać, chociaż mniej czasu miałem, niż on na wycelowanie.
Skinął głową ze złością.
— Pozbawiłeś go ręki i przypłacisz to życiem!
— Posłuchaj meleku, i ciesz się, że nie mierzyłem mu w głowę, w którą łatwiej trafić niż w łokieć. Nie jestem żądny krwi, gdyż jestem chrześcijaninem, ale kto się poważy zaatakować mnie, lub któregoś z moich, ten pozna nas i naszą broń.
— Nie boimy się, bo mamy nad wami przewagę.
— Dopóki obowiązuje mnie moje słowo, ale nie dłużej.
— Musicie natychmiast wydać nam wasze strzelby, abyście nadal szkody niemi nie wyrządzali.
— A co stanie się potem?
— Tamtych osądzę, a ciebie oddam bratu; przelałeś jego krew, twoja więc należy do niego.

89