jak na widmo. U innych wrażenie było znacznie mniejsze. Wątpiono wprawdzie do ostatniej chwili, ale cud, który nastąpił, był przecież oczekiwany. Podawano sobie znowu kulę z rąk do rąk. Gdy strzelec ją napowrót otrzymał, odezwałem się tak głośno, żeby wszyscy słyszeli:
— Teraz nabij ją powtórnie i strzel do deski!
Wystrzelił i kula dziurę w desce wybiła.
— Widzisz, taką dziurę miałbym w piersiach, gdyby się mnie kule imały. Teraz możesz strzelać do mych towarzyszy, ile ci się spodoba.
To, że kula przy drugim strzale spowodowała skutek naturalny, podczas gdy mnie za pierwszym razem wcale nie dotknęła, a zwłaszcza to, że ją schwyciłem, wprawiło tych prostych ludzi w ogromne podniecenie. Przychodzili oglądać moją rękę i nie mogli znaleźć słów dla wyrażenia podziwu, że nie było na niej ani śladu uszkodzenia.
— Allah onun ile — Allah jest z nim! — dał się słyszeć głos jednego z obecnych.
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/100
Ta strona została skorygowana.
— 90 —