— Szejtan sahidi — on ma dyabła! — odparł drugi.
— Jak może mu dyabeł pomagać, skoro on Koran zjada? Nie, Allah jest wielki!
Nastąpiła powszechna wymiana najrozmaitszych zdań, podczas czego dałem strzelcowi trzy kule, a Halefa, Oskę i Omara ustawiłem pod deską.
Być może, że wszyscy trzej nie dowierzali przedtem eksperymentowi. Skoro jednak zobaczyli, że mnie nic się nie stało, nie bali się wystawić na cel. Musieli tylko zaniechać finty z chwytaniem kul, bo mogła im się nie udać. Wolałem sam to załatwić. Stanąłem obok nich i chwytałem za każdym strzałem powietrze, a następnie oddawałem strzelającemu kulę ołowianą, którą potem próbowano deskę przebijać.
Gdy już wszyscy trzej towarzysze dowiedli swej odporności na kule, zerwał się huragan oklasków nie do opisania. Ludzie cisnęli się do nas, by nas dotykać, oglądać i pytać. Potrzebaby kilku dni, by odpowiedzieć na wszystko, o co nas pytano. Aby ujść natłokowi, zrejterowaliśmy do izby.
Stamtąd obserwowałem posłańca Tomę. Wyzbył się niedowierzania, co widać było po ruchach, z jakimi przedstawiał wypadek tym, którzy stali nieco dalej. Skinąłem na hadżego, pokazałem mu posłańca i rzekłem.
— Nie spuszczaj go z oka, a gdy odejdzie, idź za nim niepostrzeżenie i śledź go.
— Na co, zihdi?
— Podejrzewam go, że ma od Aladżych polecenie nas szpiegować.
— Ach! Dlatego to przymknąłeś jedno oko, kiedy mu się przypatrywałeś. Pomyślałem zaraz, że mu nie dowierzasz. Ale jak on nam może zaszkodzić?
— Doniesie Skipetarom, że w południe stąd wyjeżdżamy.
— Przecież powiedział, że dziś nie jedzie.
— Skłamał; możesz być pewnym tego. Gdy teraz wróci do domu, wyjdziesz do miasta i ukryjesz się gdzieś
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/101
Ta strona została skorygowana.
— 91 —