— Jechał na mule, a za sobą prowadził cztery objuczone osły, z których każdy przywiązany był do ogona poprzedniego, a pierwszy osioł do ogona muła.
— Czy jechał powoli?
— Nie; wyglądało, jak gdyby się śpieszył.
— Chce jak najrychlej zanieść swe wiadomości. No, nic nam to nie zaszkodzi. Ja zaraz pojadę, a wy trzej opuścicie Ostromdżę w południe.
— Czy zostanie nadal to samo, co mi mówiłeś przed spaniem?
— Naturalnie.
— Ja pojadę na Rihu?
— Tak, a ja wezmę twojego konia. Osiodłaj go i wróć znowu do miasta. Ale weź z sobą pantofle do modlitwy.
— Czemu, zihdi?
— Pożyczysz mi ich, bo ja zostawię swoje buty u ciebie.
— Czy każesz mi może ubrać je?
— Nie, mój mały! Mógłbyś mi w nich zniknąć. Oddam ci teraz wszystko, co mi masz przechować, a w szczególności strzelby. Potem się pożegnam.
Czynność tę utrudniono mi bardziej, niż przypuszczałem. Oberżysta Ibarek, który chciał już także wrócić do domu, obiecał mi, że obu hultajów, którzy się u niego zagnieździli, odpowiednio oćwiczy, sądzę jednak, że temu dzielnemu bohaterowi zabrakło do tego odwagi.
Wkońcu udało mi się wsiąść na siodło. Obaj gospodarze dziwili się, że nie jadę na karym, ale nie dowiedzieli się o powodach tej zmiany.
Za miastem stał Halef, a obok niego Nebatia.
— Panie — rzekła — słyszałam, że nas zamierzasz opuścić i przyszłam, aby ci jeszcze raz podziękować tu, gdzie nas nikt nie zauważy. Będę myśleć o tobie i nigdy o tobie nie zapomnę.
Uścisnąłem jej rękę i odjechałem czemprędzej. Bolał mnie widok jej oczu wilgotnych.
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/103
Ta strona została skorygowana.
— 93 —