Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/104

Ta strona została skorygowana.
—   94   —

Halef poszedł za mną jeszcze kawał drogi, dopóki nie dostaliśmy się do grupy zarośli. Tam zsiadłem z konia i ukryłem się.
Mały hadżi zabrał ze sobą naczynie z wywarem sadaru. Za pomocą szmatki, którą przyniosłem w tym celu, zwilżał mi ostrożnie włosy na głowie i wąsach tym wywarem.
— Zihdi, czemu każesz sobie smarować głowę tą zupą? — zapytał przytem.
— Zobaczysz to niebawem.
— Czy włosy zmienią się przez to rzeczywiście?
— Przypuszczam, że się zdumiejesz nad tem.
— Jestem bardzo ciekawy. Widzę, że wyciągasz z kieszeni te nieskończenie długie pończochy; czy je ubierzesz?
— Tak, a na to twoje modlitewne pantofle.
Halef miał przy sobie w podróży pantofle, które zawsze zakładał na nogi, idąc do meczetu, gdzie się musi obuwie zdejmować.
Gdy skończył „namaszczanie“ mojej głowy, zdjął mi buty, w miejsce których ubrałem pończochy. Pantofle były trochę za małe, ale w końcu jakoś to poszło. Spojrzawszy potem na moją głowę, klasnął Halef w ręce i zawołał:
— O, Allah! Co za cud! Włosy przybierają jasną barwę.
— Istotnie? Zupa już działa?
— Gdzieniegdzie.
— Więc należy poprawić w miejscach ciemniejszych. Masz tu grzebień, porozdzielaj nim płyn.
Zabrał się znów do dzieła rozpoczętego, a kiedy za chwilę popatrzyłem do małego kieszonkowego lusterka, ujrzałem się jasnym blondynem. Włożyłem fez, a Halef musiał mi go chustą turbanową owinąć tak, że z boku spadał jej wystrzępiony kawałek.
— Zihdi, popełniam tu wielki grzech — rzekł Halef zcicha. — Tylko potomkowie proroka w prostej linii mogą używać tej odznaki, a ty nie jesteś nawet wy-