Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/110

Ta strona została skorygowana.
—   100   —

domu. Znajdowało się tam coś w rodzaju werandy, utworzonej przez dach, spoczywający na słupkach. Pod nim stały stoły i ławy, grubo z drzewa ciosane. Wszystkie stoły były wolne, tylko przy jednym siedziało dwu ludzi. Ujrzeli mnie z daleka, gdyż ludzie tego pokroju muszą oczywiście bardzo na wszystko uważać.
Nie uszedł mej uwagi ich wzrok nieufny, jakim na mnie patrzyli i udałem, że chcę przejechać, oni jednak powstali z miejsc i postąpili naprzód o kilka kroków.
— Dur — stój! — zawołał jeden z nich, podnosząc rozkazująco rękę. — Może napijesz się z nami szklaneczkę raki?
Poczułem, że mam przed sobą tych, których szukałem. Byli to niewątpliwie bracia, o czem świadczyło nadzwyczajne ich podobieństwo. Jednako wysocy i barczyści, byli obaj więksi i tęgsi odemnie. Ich gęste, wydłużone w dół wąsy, ogorzałe twarze i broń nadawały im wyglądu wojowniczego. Strzelby ich stały o stół oparte. Z za pasa połyskiwały głownie pistoletów i nożów, a u lewego boku miał każdy z nich topór, zwisający jak szabla.
Poprawiłem okulary na nosie, zacząłem przypatrywać im się, jak pedagog rozpuszczonym chłopakom i zapytałem:
— Kto wy właściwie, że przeszkadzacie wnukom proroka w nabożnych dumaniach?
— Jesteśmy, jako i ty, pobożni synowie proroka. Dlatego chcemy cię uczcić i zapraszamy cię na orzeźwienie.
— Raki? Ty to orzeźwieniem nazywasz? Czy nie znasz słowa Koranu, zabraniającego używania raki?
— Nic o tem nie wiem.
— Idź więc do wykładacza sur świętych i każ sobie to wyjaśnić!
— Nie mamy na to czasu. Czy nie uczyniłbyś sam tego?
— Jestem gotów, skoro sobie tego życzysz, bo jak mówi prorok: kto jedną duszę od piekła uwolni, ten wejdzie sam odrazu do trzeciego nieba, kto zaś wyzwoli dwie dusze, ten wstąpi odrazu do piątego.
— Więc zasłuż sobie na piąte. Jesteśmy skłonni