— Jak to?
— Jeśli dalej tak będzie robił, to Skipetarzy, jeśli są tu ukryci, usłyszą hałas i będziemy zgubieni.
Miał na myśli, że to obcy mogą usłyszeć i wezmą to za przestrogę.
— To będzie jeszcze gorzej — odrzekłem.
— Czemuż to?
— Mój koń nie znosi tego, żeby był przywiązany w pobliżu innych. To jego kaprys, którego go nie mogę oduczyć. Muszę go zawsze trzymać zdaleka od innych.
— To zabierz go!
Powstałem.
— Stój! Zostaw tu opończę, ten długi nóż i chustę z turbanu!
— Nacóż to?
— Żebyśmy byli pewni, że wrócisz. Zdejmij i turban!
Ładna historya! Zobaczyliby moją pełną czuprynę i poznaliby, że nie mogę być dobrym muzułmaninem, a tem mniej szeryfem. Dlatego odpowiedziałem z wymuszonym spokojem:
— A tobie co na myśl przychodzi? Czy wolno szeryfowi odkrywać głowę? Jestem znawcą Mukteka el Ebhur[1], Miszkal al Mazabih[2] i sławnych fetavi Alema Ghiri i Hamadana. Wiem dobrze, co wiernym zabronione i miałbym teraz oddawać wiatrom mą duszę, by ją huragany uniosły?
— W takim razie niech zostanie tylko opończa i kordelas. Idź!
Odwiązałem konia i odprowadziłem go nieco dalej. Przywiązałem go tam tylko całkiem lekko i popędziłem z największym pośpiechem przez zarośla i krzaki, to skacząc, to znowu łażąc, aż do zakrętu drogi, gdzie mogłem już zejść na nią niepostrzeżony. Tam wyrwałem kartkę z notatnika i napisałem: „Ajry ajry hazyrlamyn. Osko, Omar jawaszly, Halef