Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/131

Ta strona została skorygowana.
—   119   —

— Powalił? Dlaczego?
— Dlatego, że go zbeształem za to, iż zadługo bawił.
— A do wszystkich dyabłów! Człowiecze, na co ty sobie pozwalasz? Czy mam cię zmiażdżyć?
Porwał mię za pierś i potrząsnął mną. Obrona nie leżała w roli szeryfa, ale dawać się chwytać i sobą potrząsać, to w smak mi nie było. Chwyciłem go także za pierś, pociągnąłem go najpierw ku sobie, a potem tak nagle odepchnąłem na całą długość ramienia, że musiał mnie puścić. Naraz schyliłem się nieco, objąłem rękami całego na wysokość brzucha, podniosłem błyskawicznym ruchem w górę i rzuciłem na ziemię.
Leżał przez chwilę osłupiały z bezmiernego zdumienia, ale zerwał się i wyciągnął za mną obie ręce.
— Czy jeszcze raz? — zapytałem, odstępując wstecz kilka kroków.
Rozgniewałem się. Być może, że moje oczy nabrały teraz innego wyrazu, niż przystało oczom namaszczonego szeryfa, bo Aladży odskoczył, wytrzeszczył na mnie oczy i zawołał:
— Człowiecze, tyś olbrzym!
Pochyliłem głowę i odrzekłem głosem pokornym:
— Tak widocznie napisane w księdze żywota. Ja na to nic nie poradzę.
Obydwaj wybuchnęli głośnym śmiechem.
— Wiesz co, Bybar, ten gap nie przeczuwa nawet, jakie ma siły — rzekł Sandar.
Bybar jednak przypatrywał mi się z niedowierzaniem od czoła aż do pantofli i odrzekł:
— To nietylko siła olbrzymia; on ma także wprawę. Ten chwyt można naśladować tylko po długiem ćwiczeniu. Szeryfie, gdzieś ty się tego nauczył?
— U wyjących derwiszów w Stambule. Biliśmy się w wolnych godzinach.
— Ach, tak! Przypuszczałem już, że jesteś całkiem ktoś inny niż ten, za którego się podajesz. To twoje szczęście, gdyż jeślibyś chciał nas oszukać, życie twoje