Wreszcie kodża odzyskał szczęśliwie mowę, wykrztusił z siebie szereg nieopisanych wykrzykników i wrzasnął do mnie:
— Cóż to za zuchwała myśl przyszła ci do głowy. Jak śmiesz popełniać tak bezwstydną...
— Hadżi Halefie Omarze! — przerwałem mu. — Weź harap do ręki. Tego, kto powie mi jeszcze jedno słowo niegrzeczne, obdarzysz batami, że aż mu skóra popęka; ktokolwiekby to był!
Mały hadżi miał w tej chwili harap w ręku.
— Emirze, słucham — rzekł stanowczo. — Daj znak tylko.
Brakowało niestety oświetlenia, aby zobaczyć zdumione oblicza. Kodża basza nie wiedział widocznie, jak się ma zachować. Wtem szepnął mu Mibarek kilka słów, poczem naczelnik sądu wydał rozkaz kawasom:
— Pochwyćcie go! Zaprowadźcie go do piwnicy!
Wskazał na mnie.
Policyanci zbliżyli się z dobytemi szablami...
— Nazad! — zawołałem. — Kto mnie dotknie, tego zastrzelę na miejscu!
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/14
Ta strona została skorygowana.
— 4 —