docznie zatrzymał się tu i wziął ze sobą tego młodzieńca na przewodnika, gdyż drogi nie znał dokładnie. Ponieważ przypuszczali, że będziemy tędy przejeżdżać, gdybyśmy się wymknęli Skipetarom, nakłamali więc coś synowi i ojcu i określili nas jako Skipetarów. Spodziewałem się, że syn będzie rozmowniejszy od ojca.
Gdy się przybliżył, dostrzegłem, że miał minę bardzo niechętną. Ledwie że nas pozdrowił, chciał wejść natychmiast do izby. Stary jednak pochwycił go za ubranie i spytał:
— No, dlaczego nic nie mówisz? Czy nie dostałeś pięknego bakszyszu?
— Tak, bakszysz! Co innego dostałem, nie bakszysz — odparł syn, rozgniewany widocznie bardzo. — Ludzie stają się coraz gorsi. Nawet świętym już ufać nie można.
— Mówisz pewnie o starym Mibareku? — odezwałem się pierwszy.
— Skąd ci on na myśl przychodzi? Czy jesteś może jego przyjacielem?
— O właśnie czemś zupełnie przeciwnem. Jesteśmy tymi Skipetarami, przed którymi on was ostrzegał.
— O Allah, Allah! — zawołał starzec z przestrachem. — Przeczuwałem to przecież! Panie, ja mam nadzieję, że nas oszczędzisz, jesteśmy ludźmi bardzo biednymi. Syn mój jest koszykarzem. Wyplata kosze z wierzbiny, którą tam wnukowie wycinają teraz nad rzeką. Ale ja jestem do niczego. Nie mogę nawet prętów z kory obierać, bo mi gościec palce pokrzywił, jak widzisz.
Wyciągnął do mnie obie ręce.
— Uspokój się! — odrzekłem. — Czy widziałeś już kiedy Skipetara, noszącego chustę turbanową proroka?
— Nie, nigdy.
— Między Skipetarami niema ani jednego, któryby od proroka pochodził. Nie mogę więc być rozbójnikiem.
— Powiedziałeś jednak dopiero przed chwilą, że jesteście tymi Skipetarami, przed którymi nas ostrzegano.
— Tak, my tymi jesteśmy, ale, że jesteśmy Skipetarami, to kłamstwo.
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/143
Ta strona została skorygowana.
— 131 —