— Dziękuję ci! Niech sobie ojciec siedzi spokojnie. On już siwy, a ja jeszcze młody. Przytem noga mnie boli i chętnie pozostanę na siodle. Opowiadaj więc!
— Było to dzisiaj nad ranem. Wstałem, żeby zabrać się do pracy codziennej. Mgła była jeszcze tak gęsta, że widać było zaledwie o kilka kroków. W tem doleciało mnie zbliżanie się jeźdźców, którzy zatrzymali się przed chatą i zawołali mnie.
— Czy ciebie znali?
— Tylko Mibarek. Wyszedłszy przed drzwi, zobaczyłem czterech jeźdźców, którzy mieli ze sobą konia z pakunkami. Jeden z nich był Mibarek, w drugim dopiero później, gdy się jaśniej zrobiło, poznałem Manacha el Barsza, byłego poborcę podatkowego z Uskub. Chcieli jechać do Taszkoj i pytali, czy znam drogę dokładnie. Potwierdziłem to pytanie. Na, to poprosili mnie, żebym ich tam poprowadził i obiecali bakszyszu przynajmniej trzydzieści piastrów. Panie, jestem ubogi i zarabiam zaledwie na miesiąc trzydzieści piastrów. Znałem przytem starego Mibareka i uważałem go za świętego. Dlatego z radością byłem gotów ich przeprowadzić.
— Czy nie mówili, poco się udają do Taszkoj?
— Nie, skarżyli się tylko, że ściga ich czterech Skipetarów, którzy nie powinni się dowiedzieć, gdzie ich prowadziłem.
— To było kłamstwo.
— Później oczywiście przekonałem się o tem.
— A gdzie leży Taszkoj?
Nazwa oznacza wieś skalistą, albo kamienną. Dla tego wydało mi się, że wieś położona jest gdzieś w górach. Koszykarz odpowiedział:
— Leży stąd prawie prosto na północ. Z Radowicz niema tam drogi i trzeba dobrze znać lasy i góry, by się nie zabłąkać. Wieś jest mała i leży w kierunku, w którym schodzi się do Bregalnicy i Zbigancy.
Zbigancy była to miejscowość, do której miałem się udać z Radowicz, aby tam rzeźnika Czuraka spytać o derekulibę i dowiedzieć się czegoś bliższego o Szucie.
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/146
Ta strona została skorygowana.
— 134 —