szukać bardzo długo, zanim znalazł doktora „męczyciela“. Pan ten jest właśnie bardzo zajęty, ale zaraz nadejdzie.
Podziękowałem mu za trudy, darowałem odrobinę tytoniu i kazałem mu wrócić do domu.
Halef przyniósł wody. Zbadawszy nogę, przekonałem się, że to było zwichnięcie, szczęściem niezupełne. Byłbym sobie sam staw naprawił, ale wolałem tego bez lekarza nie robić. Jakiś błąd mógłby mnie tu na długo zatrzymać. Na razie włożyłem nogę do zimnej wody.
Nareszcie zjawił się lekarz, którego byłbym wziął raczej za chińskiego listonosza, niż za europejskiego syna Eskulapa.
Był mały, ale nadzwyczajnie opasły. Policzki błyszczały mu jak piękne jabłka wigilijne. Małe, skośne nieco, oczy świadczyły, że kołyska jego rodu zwisała ze szczytu mongolskiego namiotu. Na gładko wystrzyżonej głowie
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/161
Ta strona została skorygowana.
— 149 —