rech, Aladży zaś chełpili się, że czują w sobie teraz odwagę zaatakować całe wojsko. Oczywiście, pomyłka trwała tylko dopóty, dopóki nie wrócił z Radowicz posłaniec Toma.
— Ach, to ten im zdjął bielmo!
— Zawołali go do środka. Tam krzyknął on na widok jednego z nich. Powiedzieli mu, że jeszcze tych czterech dotąd nie widzieli, on zaś odpowiedział, że był u was w Radowicz, a nawet dostał od was porcyę batów. Zdumienie było olbrzymie. Ani on ich nie rozumiał, ani oni jego. Wreszcie zapytał, czy nie spotkali szeryfa, jadącego na karym. Mówił, że ty to nim byłeś, bo się przebrałeś.
— Szkoda, że nie byłem przy tem! Opłaciłoby się było widzieć ich miny.
— Tak, effendi, było to zabawne, ale i straszne. Takich przekleństw i bluźnierstw nie słyszałem nigdy w życiu. Co nie było w izbie przybite, to połamano. Wściekali się i pustoszyli wszystko jak dyabły. Coś takiego nie zdarzyło im się dotychczas. Cieszyli się, że głupiemu szeryfowi figla spłatają, ale on wystrychnął ich na dudków. Nie mogli się uspokoić i byli podobni do rozbestwionych byków, przed którymi niema innej ochrony, jak ucieczka.
— Wierzę bardzo. Cóż robił posłaniec?
— Był bardzo przerażony. Sam ci powiedział, że zostałeś zamordowany i tem się zdradził. Wiedziałeś zresztą już sam, że on jest w porozumieniu z Aladżymi, dlatego bał się teraz, że powrócicie do Ostromdży, aby go oddać sądowi.
— W takim razie może być spokojnym. Pozostawimy go jego własnemu sumieniu.
— Ono go zbytnio dręczyć nie będzie. Sprawi mu pewnie mniejsze cierpienia, niż cięgi, które otrzymał.
— Czy mówił o tem?
— Tak i był wściekły na małego hadżego. Złościło go szczególnie to, że sam musiał wybrać trzydzieści batów. Powiedział, że warte były co najmniej tyle co sto innych. Odzież przylepia mu do skrwawionych pleców.
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/190
Ta strona została skorygowana.
— 178 —