— Tak jest, tak brzmiało jego imię. Temu więc mieli oznajmić, że syn jego już nie żyje, następnie, że wy przywłaszczyliście sobie kopczę, a w końcu, że zachodzi obawa, iż u rzeźnika w Zbigancy wypytacie się o derekulibe.
— No, może się nam uda wyprzedzić posłańców.
— Strzeż się, effendi! Oni także jadą do Zbigancy i znają dobrze najkrótszą drogę przez Taszkoj. Jeśli chcesz ich ubiec, musisz obrać tę drogę i objechać ich w lesie. Ale nie wiesz, gdzie oni. Co więcej, oni się na was zaczają i napadną z nienacka.
— Jesteśmy na to przygotowani. Gdy się zna niebezpieczeństwo, zmniejsza się je do połowy. Gdyby mnie noga nie bolała, pojechałbym tą drogą. Znalazłbym ich ślady i wiedziałbym, jakie są widoki osiągnięcia celu. Do tego jednak trzeba często zsiadać, a tego dziś nie potrafię. Z tego samego powodu muszę dziś do walki nie dopuścić. W lesie nie można bić się na koniu, a pieszo wyglądałbym smutno. Obierzemy zatem inną drogę.
— Która jednak jest dłuższa.
— To nie szkodzi.
— Więc pozostaniesz w tyle za nimi, effendi.
— Przypuszczam jednak, że nie. Pojedziemy stąd do Karbincy, a stamtąd prosto przez Warcy do Zbigancy, stosownie do okoliczności.
— Ale to zła droga, panie.
— Właściwie nie. Jadąc stąd do Istib, a potem przez Karanorman do Warcy, będziemy ciągle mieli gościniec; w ten sposób jednak zrobilibyśmy kąt, któryby nam zabrał dużo czasu. Lepiej udać się wprost do Karbincy, chociaż będzie to jazda niedobra, gdyż nie spodziewam się tam drogi utorowanej.
— Jest istotnie tylko miejscami — potwierdził koszykarz. — Jeśli jednak ja cię będę prowadził, to obiecuję ci drogę znośną.
— Czy znasz te strony?
— Bardzo dokładnie. Mam cię prowadzić i wszystko mi jedno, czy pojedziemy na Taszkoj, czy przez Kar-
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/192
Ta strona została skorygowana.
— 180 —