— Allah nie spełnił twego życzenia, bo nie spałem przez całą noc. Miałem głowę tak pełną gipsu, że bezwarunkowo zasnąć nie mogłem. Gdy zasnąłem na chwilę, śniło mi się, że morze świata jest z samego gipsu i wody, niebo zaś z materyi na bandaże, że moczą ją w morzu gipsowem i owijają mnie tem bezustannie. Ten okropny opatrunek otoczył mnie w końcu tak zupełnie, że mi brakło tchu. Krzyknąłem głośno ze strachu i zbudziłem się ze snu. Tak się przytem broniłem przed tym opatrunkiem, że z tapczanu stoczyłem się aż na środek izby.
— Masz więc wyobrażenie, co się wczoraj działo z twoim „modelem“.
— Nie podobało mu się to zapewne, ale mimoto leży u mnie w izbie już od godziny. Złamał udo i dwa palce u prawej ręki. Jest bardzo ładnie opatrzony, pali fajkę i popija limoniadę z brzoskwiń.
— Czy przyszedł dobrowolnie?
— Nie, ja sam go musiałem sprowadzić.
— A co z twoim kaftanem gipsowym?
— Wisi już obok drzwi wchodowych na sztabie żelaznej, a tłumy ludzi stoją przed domem. Postawiłem tam chłopca, który ludziom tłómaczy ważne znaczenie kaftana. Każdemu wolno potem bez opłaty wejść i obejrzeć opatrunki na nodze i na palcach modelu. W niewielu dniach stanę się sławnym, a tobie mam to do zawdzięczenia. Jak tam z twoją nogą?
— Bardzo dobrze!
— W takim razie zalecam ci jako twój lekarz przyboczny największy spokój. Na dziedzińcu siodłają konie. Ale ty chyba nie odjeżdżasz?
— Właśnie, że chcę.
— Hm! To jest niebezpieczne.
— Wiem, że mogę się na to odważyć.
— Tak, już wczoraj wieczorem wspominałeś, że zamierzasz dziś wyjechać, ale co wdziejesz na nogę podczas podróży.
— Właśnie nad tem się zastanawiałem.
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/195
Ta strona została skorygowana.
— 183 —