— Tak. Składa się z dwu części. Całkiem z tyłu biegnie wązka rozpadlina przez skały i w nią wmurowano tę chatę. Dlaczego tak zależy ci na niej?
— Bo powiedziano mi, że obok niej prowadzi droga bardzo romantyczna.
— W takim razie wprowadzono cię w błąd. Idzie się najpierw przez otwarte pola, a następnie przez ciemny las. Ściany doliny zbliżają się do siebie coraz to bardziej, a tam gdzie się łączą, las jest najdzikszy. Tam też stoi ta chata obok źródła, wytryskającego ze skały. Pięknych widoków się nie spodziewaj.
Na to rzekł Halef:
— Zihdi, szukamy miejscowości, której nie możemy znaleźć, a dziś rano wymówiłeś podobną nazwę. Czy nie mówiłeś o miejscowości, która się nazywa tak jak ta z kartki Hamda el Amazat? Powiedziałeś, że droga może nam dzisiaj wypaść przez tę miejscowość.
— Czy masz Karaorman na myśli?
— Tak.
— Brakuje jednej litery. My szukamy Karanorman.
— Może to tylko omyłka piszącego.
— Stanowczo rozstrzygnąć to się nie da. Czy znasz Karanorman? — zapytałem teraz gospodarza.
— Tak — odpowiedział. — Bywałem często w tej wsi, gdyż prowadzi przez nią droga do Istib.
— Czy jest tam duży chan?
— Nie; miejscowość ta nie posiada wcale chanu. Leży tak blizko Istib, że ludzie zajeżdżają chętniej do miasta niż do wsi.
— Idzie o miejscowość lub o dom, zwany Karanorman chan.
— Pierwszy raz o tem słyszę. Tu w okolicy nie może być nic takiego.
— Tego spodziewałem się także.
— Kto w takim razie jest naczelnikiem Zbigancy?
— Ja, a był nim także mój ojciec.
— Więc ty wykonywasz władzę sądową?
— Tak, effendi, ale ten urząd nie wiele sprawia
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/204
Ta strona została skorygowana.
— 192 —