Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/212

Ta strona została skorygowana.
—   198   —

Ta kopcza, jako dowód należenia do bandy, miała nas uwierzytelnić wobec rzeźnika. Jeżeli Mibarek ze swymi wspólnikami jeszcze nie przybył, to uśmiechała mi się nadzieja wdarcia się w tak długo ukrywaną tajemnicę. Oczywiście nakazałem surowo towarzyszom moim, żeby uprzejmie postępowali z Czurakiem i zaniechali wszystkiego, co mogłoby wzbudzić jego nieufność. Potem ujrzałem go wychodzącego z domu. Pomyliłem się. Był całkiem inny, niż go sobie wyobrażałem.
Postać jego była wysmukła i żylasta, jak u prawdziwego górala. Miał na sobie fez, czerwone szarawary do butów, niebieską kamizelkę, ozdobioną srebrnymi sznurami i tkaną złotem bluzę z szerokimi rękawami. Żółty jedwabny pas biegł naokoło bioder, a za nim tkwił handżar i dwa pistolety. Na nogach miał błyszczące, dochodzące do kolan buty, w których znikały szarawary.
Na dziedzińcu zamienił kilka słów z gospodarzem, następnie wszedł do środka. Z ciemnych jego oczu przesunęło się po nas ostre spojrzenie, które zatrzymało się na nas przez pewien czas. Oczy te zrobiły na mnie szczególne wrażenie. Spojrzenie ich było zimne, bezlitośne, okrutne. Ściągnęły się na chwilę tak dalece, że w kącikach nie postał nawet drobny fałd. Potem wyjrzały obojętnie z pod powiek.
Powitał mnie i pokłonił się, jak człowiek chcący być uprzejmym, nie poświęcając przy tem nic z szacunku dla samego siebie.
— Czy ty jesteś effendim, który chce ze mną mówić? — zapytał.
— Tak. Wybacz, że cię trudzę i usiądź!
— Pozwól, że będę stał. Szkoda mi czasu.
— Przypuszczam, że dłużej będę ciebie potrzebował, niż sądzisz. Może dlatego jest twój czas tak krótko odmierzony, że bawią u ciebie goście?
— Nie mam gości.
— I nie oczekujesz nikogo?
— Nie — odrzekł krótko.
— W takim razie proszę cię, żebyś usiadł. Noga