Osko i Omar nieśli lektykę, zawiesiwszy sobie strzelby na ramionach. Halef kroczył przodem z trzema strzelbami: swoją i dwiema mojemi, dla których nie było miejsca w lektyce. Minąwszy wieś, ujrzeliśmy rzeźnika. On zauważył również, że się zbliżamy i wyprzedził nas jeszcze o dobry kawałek. Dopiero w lesie, gdzieśmy już zdala byli niewidoczni, stanął i zaczekał.
Przypatrzył nam się zdziwionym, gniewnym niemal, wzrokiem i rzekł:
— Jesteście uzbrojeni, jak gdybyśmy szli do bitwy.
— Broń jest oznaką człowieka wolnego — odpowiedziałem.
— Ale tu wam jej nie potrzeba!
— Przywykliśmy nie rozłączać się z nią nigdy.
— Teraz jednak będziecie musieli odstąpić od tej zasady, bo nie moglibyście z Szutem rozmawiać. On nie znosi, żeby się doń zbliżać w uzbrojeniu. Jeśli złożycie broń przed chatą, to będzie dobrze przechowana, gdyż ja przy niej zostanę.
— Ja swojej broni nie oddam — odpowiedziałem — i jeżeli Szut przyjąć nas nie zechce, to nie będę ci się dłużej naprzykrzał.
Dałem rozkaz do odwrotu, a pochód zwrócił się ku wsi. Na to wybuchnął rzeźnik przekleństwem i powiedział:
— Stać! Tak być nie może! Zamówiłem Szuta i wziąłby mi to za złe, gdybym was do niego nie przywiódł.
— Więc postaraj się o to, żeby nie stawiał takich bezmyślnych żądań!
— Szut nigdy nic bezmyślnego nie czyni. Spróbuję jednak uzyskać dla was pozwolenie zatrzymania broni przy sobie. Dziwiłoby mnie, gdyby zrobił tym razem wyjątek.
Szedł dalej rozgniewany, a my za nim.
Nie podobało mi się to, że tak bardzo nastawał na rozbrojenie nas. Czyżby Mibarek już nadszedł? Czy prowadzono nas w pułapkę bez wyjścia? O ile byliśmy uzbrojeni, nie było powodu do obawy. Ale jeśliby napadnięto na nas po drodze? Ja byłem bezbronny.
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/218
Ta strona została skorygowana.
— 204 —