— Nie mów nic, bo moje zdanie zostanie mimoto nie zmienione. Gdybyś się był zajął tą sprawą tak, jak było twoim obowiązkiem, mielibyśmy złodziei już dawno.
— Czy myślisz, że zgłoszą się u mnie dobrowolnie?
— Nie, ale sądzę, że są tutaj w Ostromdży.
— To nie może być! Do żadnego konaku nie zajechało trzech jeźdźców.
— Ani im się też śniło. Oni się nie pokażą tak blizko miejsca czynu. Oni się ukryli.
— Czy mam wiedzieć, u kogo?
— Naturalnie. Ja jestem obcy, a wiem.
— Co? Ty wiesz o tem?
— Tak, całkiem dokładnie.
— W takim razie jesteś chyba wszechwiedzącym.
— Nie, ale nauczyłem się myśleć. Takie łotry chowają się tylko u równych sobie. Kto zaś jest najgorszym w Ostromdży?
— Czy masz Mibareka na myśli?
— Odgadłeś.
— Mają być u niego?
— Napewno.
— Mylisz się.
— Tak dalece się nie mylę, że gotów jestem założyć się z tobą. Jeśli chcesz schwytać złodziei, musisz wyjść na ruinę.
Spojrzał na Mibareka, który mu odpowiedział spojrzeniem. Wydawało się całkiem, jak gdyby się porozumieli.
— Byłby to daremny trud, panie — powiedział.
— Jestem przekonany o czemś przeciwnem i zapewniam cię, że znajdziemy nietylko złodziei, lecz i skradzione przedmioty. Dlatego wzywam cię, żebyś udał się za mną z twymi kawasami.
— Ty jednak żartujesz?
— Nie, to na seryo.
— W tej ciemności?
— Czy się obawiasz?
— Nie, ale tacy ludzie są niebezpieczni. Jeżeli rze-
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/23
Ta strona została skorygowana.
— 13 —