Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/243

Ta strona została skorygowana.
—   225   —

Gdy posadzili mnie w chacie i oddalili się, aby przynieść zwłoki rzeźnika i Mibareka, usłyszałem okropne rzężenie. Dozorca nie był więc martwy. Wróciwszy, musiał Halef przynieść płonącą głownię, a przy jej świetle spostrzegliśmy latarnię Mibareka, którą też zapaliliśmy.
Teraz mogliśmy się rzężącemu przypatrzyć dokładniej. Wyglądał strasznie. Moja kula strzaskała mu udo, a czaszka rozbita była uderzeniem kolby. Ginął bez ratunku i spoglądał na nas dziko.
— Masz mój fez, Halefie, i przynieś wody!
Te okrycia głowy są tak gęsto tkane, że mogą wodę utrzymać. Daliśmy umierającemu do ust trochę wody i zlaliśmy mu głowę kilkakrotnie. Oczy rozjaśniły mu się cokolwiek. Spojrzał na nas wzrokiem, który świadczył o tem, że zaczynał już myśleć.
— Czy znasz nas? — zapytałem.
Skinął powiekami.
— Za kilka chwil staniesz przed sędzią odwiecznym. Czy wiesz, kto ci czaszkę rozwalił?
— Barud el Amazat — wyszeptał.
— Któremu, jak ci się zdawało, wyświadczyłeś dobrodziejstwo. Jesteś uwiedziony i Allah ci to przebaczy, jeśli ze skruchą zejdziesz ze świata. Powiedz, czy stary Mirabek jest Szutem?
— Nie.
— A kto jest Szut?
— Ja tego nie wiem.
— A nie wiesz także, gdzie on się znajduje?
— Mają go spotkać w Karanorman-chan.
— Gdzie to leży?
— W Szar Dag, nieopodal wsi Wejczy.
— Za Kakandelen?
Skinął znowu, bo nie zdołał już dłużej mówić. Odpowiadał tak urywkowo i cicho, że musiałem ucho do ust jego przyłożyć, by go rozumieć.
— Zihdi, on umiera! — rzekł Halef z współczuciem.
— Przynieś wody!
Wyszedł, ale pomoc jego była już zbyteczna.