Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/246

Ta strona została skorygowana.
—   228   —

— Strzeliłeś zatem rozmyślnie, moim obowiązkiem jest uwięzić cię jako mordercę.
— Przeciwko temu protestuję z naciskiem.
— Nie wiele ci to pomoże!
— O przeciwnie. Muszę ci opowiedzieć, jak się to wszystko odbyło. A gdybym go był nawet z własnej woli i bez słusznego powodu zabił, to mimoto nie dałbym się tak łatwo uwięzić. Czy nie przyznałeś sam popołudniu, że Aladży to powszechnie znani zbrodniarze i rozbójnicy?
— Tak, bo każdy wie przecież o tem.
— A jednak nie ująłeś Bybara, gdy znalazł się w twoich rękach. Tymczasem mnie chcesz zatrzymać, chociaż nie wiadomo ci o żadnym karygodnym uczynku z mojej przeszłości. Jak to pogodzisz?
— Panie, to moja powinność — rzekł z zakłopotaniem.
— Nie wątpię o tem. Aladżego puściłeś, bo obawiałeś się zemsty brata i bandy, oraz jego własnej gwałtowności. O mnie zaś myślisz, że pozwolę się wziąć bez oporu i że jako obcy nie mam nikogo, ktoby stanął w mojej obronie ze strzelbą w ręku.
— Oho! — zawołał Halef. — Kto naruszy mego zihdi, temu w tej chwili w łeb kulę wpakuję! Jestem hadżi Halef Omar, Ben hadżi Abul Abbas Ibn hadżi Dawud al Gossarah i dotrzymuję słowa. Niechaj kto teraz spróbuje go dotknąć!
Mimo nizkiego wzrostu przybrał postawę stanowczą i groźną. Robił wrażenie, że gotów jest słowa swe w czyn zamienić.
— Dziękuję ci, Halefie — powiedziałem. — Spodziewam się, że nie będzie potrzeba twego pośrednictwa. Ten zacny kiaja uzna, że musiałem sprzątnąć rzeźnika.
Zwrócony do gospodarza dodałem:
— Czy nie powiedziałeś mi, że rzeźnik jest Skipetarem.
— Tak, to nawet Miridit.
— A zatem stąd nie pochodzi?