— To są czalgydżylar[1], którzy najpierw zrobią czenk makami[2], a potem makam er raks en nagmeh[3]. To zapali wojsko do nieustraszonego męstwa.
— Więc chcecie przeciw nieprzyjaciołom wyruszyć z muzyką?
— Naturalnie! To zwyczaj w każdem wojsku. Do szturmu się zawsze trąbi.
To było niesłychanie zabawne. Czterech rozbójników należało w ciszy otoczyć i pochwytać, a ten policyant przygotował wyprawę przeciwko nim z muzyką. Ponieważ zaś wspomniał o szturmach i o muzyce, to niewątpliwie już im powiedział, o co chodzi. Przekroczył zatem moje polecenie, ale nie robiłem mu za to wyrzutów. Nie dał mi też wcale przyjść do słowa. Pochwycił za pierś jednego z muzykantów, dźwigającego przed sobą coś w rodzaju bębna i dwa patyki w ręku, pchnął go przedemnie i oświadczył:
Ten bije w dawul[4]. To mistrz tego instrumentu.
Odsunąwszy go, przyciągnął drugiego, trzymającego obręcz z rozpiętą na niej skórą.
— Ten kłapie po dawuldżuku[5], a ten dmie w duduk[6].
Przy tych słowach pchnął innego, mającego w ręku drewnianą piszczałkę, ale niebawem odtrącił i jego, a ściągnął dwu innych, którzy znowu zajmowali się instrumentami smyczkowymi.
— Ten brzdąka na kytarze[7], a ten rznie na kemanie[8] — objaśniał. — Ale teraz rzecz główna, effendi! Oto bohater tonów, bo daje takt i dmuchając, przewraca nieprzyjaciół, jeżeli chce. On gra na curnie[9], której nikt