Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/268

Ta strona została skorygowana.
—   250   —

mu go pchnąć między żebra, kiedy przypadł do nas trzeci. Nie wiem, kto to był, ale jutro poznałbym go, bo przejechałem mu tak przez twarz nożem, że musiał mnie puścić. Za to przyłożył mi do głowy lufę pistoletu. Niewątpliwie oślepiła go krew, bo powiedział: „Przytrzymaj go, Manachu!“ Manach wykonał to sumiennie. Leżałem twarzą zwrócony na bok, a wylot lufy dotykał mojej skroni. Szarpnąłem głową, a on wypalił. Wydało mi się, jak gdyby ktoś przeciągnął mi drutem rozpalonym przez czoło, ale następnie zebrałem wszystkie siły, żeby się uwolnić z ich uścisków. Nóż wypadł mi z ręki. Obaj trzymali mnie jednak mocno za gardło i za ramię. Wtem zrobiło mi się wolno. Jeden z nich zaklął, gdyż ktoś pochwycił go z tyłu.
— To ja — rzekł Osko. — Chwyciłem go za gardło, ale się zanadto pośpieszyłem. To nie był chwyt właściwy. Przeciwnik wyrwał się i uciekł.
— Tak, a tymczasem umknął i Manach — dodał Halef. — Straciłem już prawie oddech, a za nim go odzyskałem, rozstał się z nami Manach bez pożegnania.
Dziwne to uczucie i nieopisane znaleźć się w obliczu śmierci i równie szybko ujrzeć się ocalonym. Na szczęście miliony ludzi nie mają o tem pojęcia.
Ranę Halefa z łatwością opatrzyłem. Mogła po niej zostać tylko blizna niewielka.
— Znowu jeden dowód twego męstwa, mój zacny Halefie — rzekłem doń. — Co powie Hanneh, perła swej płci, ujrzawszy te pomniki twojej odwagi?
— Pomyśli, że uczyniłem to dla mego zihdi, którego ona również miłuje. O, co ja będę mógł o nas opowiedzieć! Niewielu będzie chyba wśród Beni Arabów, którzy odbyliby takie podróże, jak my. A potem, gdy... słuchaj!
Usłyszeliśmy jakiś daleki dźwięk, jak gdyby śpiew komara. Stawał się on coraz to mocniejszy, a niebawem przemienił się w głośnego marsza wojennego wracającej armii.
— Nadchodzą! — rzekł gospodarz, wstając teraz dopiero z krzesła. — Przyprowadzą jeńców.